Witam!
Kilka osób zachęciło mnie do założenia tego tematu, więc jest.
Na początek mało ambitnie, ale zawsze coś. 2X Warszawa i nietypowe cegielenki. Marki i Łosie k/ Radzymina:
Odjazd z Białegostoku o godzinie 3:00 dojazd do celu o 5:45
Szybki rozładunek 2 godziny i na cegielnię Marki. Mamy piątek, godzina 11:00 to pomyślałem, że będzie duża kolejka jak to zawsze bywa w tym czasie:
Jadąc do Marek, utknęliśmy w korku bo dwie Panie sie stukneły, a potem Tata nagle skręcił w prawo na 2,5 tony w uliczkę osiedlową, potem lasem, żwirówka i jesteśmy:
Parking:
Żadeń koń nie chciał nam ustąpić swego miejsca, zero gościnności to wjeżdżamy po naszemu czyli z ominięciem kolejki:
Załadowaliśmy cały magazyn na Renię, oczywiście Papajem:
Wysłuchałem opowieść jak wziął nim Poldka Trucka na widły i po 1.5 godziny pojechaliśmy do domu:
Druga trasa do Warszawy, już ciekawsza bo więcej zdjęć:
Wyjazd 3:00 przyjazd 6:10 nie wiem czemu
Szybki rozładunek, 2 godziny (wiem, brzmi całkiem podobnie) i na Łosie.
Byliśmy tam pierwszy raz to wypada spytać o drogę, a że akurat wychodził pewien Pan ze sklepu z buteleczką wina to Tata pyta:
- Dobry, jak dojechać na cegielnię?
- Wy z Białegostoku?
- Tak, a co?
- A nic, tak tylko pytam.
- To którędy?
- Panie, za kapliczką w prawo, przez tory, potem znowu tory, a zreszto to szukaj Pan komina.
Oczywiście trafiliśmy, ale do sąsiada
nawrotka na polu i do celu.
Odpowiem na pytanie. Tak jeździ!
Najnowocześniejsza technologia:
Papaj numer 2 i jego woźnica (alkomat nie wytrzyma oddechu)
Za szybko podnosił, ale to pewnie dlatego, że dolali wody do papaja
Przez cały załadunek, chciał uczyć mnie jeździć, aż przy 12 palecie nagle zazgrzytało, zadymiło i zgasło. Dał mi kawałek rurki i
- wal po rozruszniku
- nie zapali
- zapali, tylko nie żałuj mu
W ostateczności zapalił, ale na popych
Droga na rozładunek, gdzieś przy białoruskiej granicy:
Najpierw, jechaliśmy dziurą i czasami był asfalt
Potem:
Ktoś musiał ustąpić
Rozładunek, oczywiście nie bez problemów:
Dzwigowy krzyczał na Tatę, a Tata na niego
- będę łamał dach bo nie wyciągnę
- spróbuj tylko to wrócisz bez szyb
I na koniec, oczywiście najważniejsze, ktoś zabrał moją bułkę
Jeszcze w Sokółce poszukiwana leżała spokojnie w lodówce. Potem była widziana częściowo zjedzona przez Tatę i podobno miał zostać jeszcze kawałek dla mnie, tylko że zostałem wysłany żeby otworzyć dach i ślad się urwał.
Po powrocie do kabiny rozpoczęłem poszukiwania, a że byłem głodny to węszyłem bardzo dokładnie i oto mój wniosek:
-Pewnie zeżarł ją Tata i się nie podzielił ale zarzekał się że zostawił mi kawałek.
Na szczęsie zgubiłem także gdzieś telefon, który w odpowiedniej chwili zadzwonił. Okazało się, że spadł pod łóżko i dzięki temu odnalazłem swój obiad, który był tam także.
Tak jak wspominałem, polonista ze mnie słaby no i trasy też słabe, więc wyszło co wyszło. W przyszłości mam nadzieję, że się to poprawi
Zapraszam!