Cytuj:
jumas zgadzam się z Tobą co do słowa że studia są ważne, że bez nich w dzisiejszych czasach ani rusz i dlatego też kierując się takimi opiniami poszedłem na nie. Jednak uwierz dla mnie studia to był najgorszy okres mojego życia. Szczególnie teraz przed obroną dały mi w kość i mam z nimi związane jedynie te przykre wspomnienia. Całe studia się starałem a na koniec jakiś głupi typ oblał mnie na ostatnim egzaminie w sesji przez co nie zostałem dopuszczony do obrony. Praca gotowa bardzo fajna dużo pracy w nią włożyłem a pisałem na temat transportu autokarowego, niestety czeka bo nie mam zaliczonego semestru. We wrześniu teraz poprawka, a w październiku obrona. Oczywiście jeśli zdam wrześniową poprawkę jak nie to skreślają mnie z listy studentów, muszę bulić im kasę żeby mnie wznowili czekam rok na ten egzamin co oblałem i dopiero w 2012 mogę się bronić.
Mówisz że na studiach można poznać przyjaciół nic bardziej mylnego - to jeden wyścig szczurów, na studiach każdy goni za własnym szczęściem. Na koniec okazało się kto jest jakim przyjacielem. Przez całe studia było się chętnym do pomocy dzielenia się notatkami, materiałami a gdy zostałem sam z oblanym egzaminem nikt nawet nie spytał Misztal jak tam się trzymasz będzie dobrze, wręcz się cieszyli że im się udało ściągnąć, strzelić a ty z takim problemem będziesz dalej się bujał. Mnie np. ból znajomych smuci i mnie nie mam wywalonego na nieszczęścia ludzi których znajomi potrafią opijać tylko swoje powodzenia sztuką jest opijać z kimś jego smutki a na studiach takich ludzi już nie spotkasz niestety. No może za paroma wyjątkami.
Ogólnie studia to dla mnie = jedna wielka nerwówka, ciągłe utrudnianie życia, ciągłe napięcie, stres, ten ból kiedy ty się uczysz całą noc i nie zdajesz a ktoś przychodzi nie będąc na ani jednym wykładzie i zdaje wszystko z marszu. Te ciągłe problemy z załatwieniem czegokolwiek za głupią pierdołę trzeba pisać podania do wielmożnego Pana Dziekana, którego on nawet nie przeczyta. Ponadto ta ciągła gonitwa i dbanie o swój tyłek, niby masz przyjaciół ale po to, aby ktoś mógł wyrwać od ciebie notatki a potem ma Ciebie gdzieś. Oprócz tego te sesje i 5 egzaminów w ciągu tygodnia wracasz z jednego i zakuwasz na kolejny.
Oczywiście nie chce tu robić antyreklamy i zniechęcać kogoś przed tym ale naprawdę jak ktoś pisze że to taki wspaniały okres to wcale tak nie jest. Nic mnie przyjemnego nie spotkało, więcej nerwów i smutku miałem na ustach przez całe studia niż uśmiechu.
Studia były jednak taką szkołą, które na pewno mnie jakoś przygotowała do życia. Jednak jeśli przez jakiegoś palanta nie będę miał możliwości ich skończenia to będzie naprawdę smutno, tyle pracy nie zostanie przypieczętowane żadnym tytułem.
W głębi serca zawsze zazdrościłem jak ja musiałem jechać na egzamin a koledzy gdzieś w trasę...
Należy chyba wyraźnie rozróżnić studia dzienne i zaoczne.
O ile na te pierwsze nie każdy sobie może pozwolić, to te drugie wcale nie są takie kolorowe.
Pomimo niechęci do studiów poszedłem w zeszłym roku po ukończeniu technikum "tak jak wszyscy" na odwal się na zarządzanie zaocznie.
Miałem chociaż nadzieję, że poznam fajnych ludzi.
Jednak na takich studiach jest mieszanka dojeżdżających ludzi z całego województwa, albo i dalej, nie mówiąc już o różnicach wiekowych.
Są zarówno 20latkowie jak i 40latkowie. Dodatkowo ludzie ci nie przypominają wizerunku luzackiego studenta. Są zapracowani i ciężko się z nimi spotkać.
Jeśli chodzi o same studia szybko zrozumiałem, że to jest choroba polskiego szkolnictwa i paranoja młodych ludzi, którzy idą jak bydło za resztą.
Przeświadczenie o magicznej mocy papierka jest powalające.
Po 2 miesiącach doszedłem do wniosku, że marnotrawienie co drugiego weekendu na całodniowe siedzenie jak skazaniec za ciężkie pieniądze to nie dla mnie. Nie ma nic śmieszniejszego niż siedzieć na takiej auli, słuchać marnych, buraczanych żartów młodego "profesora" karierowicza i rozglądanie się dookoła na setkę zamroczonych ludzi, którzy hibernują się na czas wykładu, każdorazowo przypominała mi się piosenka "Co ja tutaj robie".
Może gdyby nie świadomośc, ze muszę za to płacić, to bym sobie posiedział. Jednak nie mogę pojąć dlaczego studenci dzienni są faworyzowani i płacić nie muszą, a ciężko pracujący studenci zaoczni muszą oddawać uczelni sporo pieniędzy.
Dlaczego? Bo mają pieniądze? Wręcz przeciwnie, jak ktoś w młodym wieku zasuwa, to znaczy, że nie ma kolorowo i nie może sobie pozwolić na parę lat życia na utrzymaniu rodziców w modnym Krakowie lub Wrocławiu.
Szybko doszedłem do wniosku, że 1850 zł za semestr, de facto tylko za dwa weekendy w miesiącu, kiedy to część zajęć i tak się nie odbywała to strata czasu i pieniędzy.
Oczywiście papierów nigdy dość, jednak nad ich wartością mało kto się chyba zastanawia.