Co by tu napisać żeby Was nie okłamać…
Około 16 dowiedziałem się, że Krzysztof, który w trakcie swojej edukacji uzyskał ksywę „Kilu” jedzie do Białegostoku. Początkowo nie mogłem jechać, ale już po rozmowie kwalifikacyjnej byłem pewnie, że pojadę. Szybkie szukanie transportu do Sosnowca, expressowe pakowanie najpotrzebniejszych rzeczy i but na Braci Mieroszewskich.
Po około 40 minutach byłem na miejscu. Ja się wpakowałem do Scanii a Kilu pilnował załadunku. Po krótkiej rozmowie poszedłem na małe zakupy do rodzinnej biedronki, w której, jak to powiedział jeden z mądrzejszych, kupują b biedniejsi. Prawdę mówiąc, biedronka do najtańszych nie należy, ale pozwoliła na to bym w rozsądnej cenie wyposażył się na kilka dni w trasie. Wróciłem do Scanii, Krzysztof poszedł wziąć prysznic a ja pochowałem zakupy do schowków. Około 21.30 Wyruszyliśmy w kierunku Warszawy. Drogi prawie puste, kilka świateł przed Częstochową a później już tylko oczekiwanie na Port Radomsko. Około 23 zajechaliśmy na parking. Nie brakował tutaj kobiet lekkich obyczajów, ale nie o tym to ma być opowieść, bo pewnie by się nie skończyła
Po ogarnięciu papierów etc. Poszliśmy na kolacje do baru, ja miałem standardowo schabowego, kartofelki, surówki i cola, a kilu jakiś wiejski kotlet z serem i grzybami. Po kolacji poszliśmy do auta, każdy do swojego wyrka i nyny
Rano wstaliśmy, zrobiliśmy śniadanie i jazda dalej. Krajowa ósemka od mojego ostatniego przejazdu zmieniła się trochę, jak to zrobią to w końcu będzie jakiś normalny dojazd do stolicy. Oczywiście nie odbyło się bez korków i nerwów, dużo ruskich, dużo osobówek, jedna wielka chała. Ale jakoś dało się przejechać. Później już DK 50, kierunek Ostrów Mazowiecka, dobra muzyka w radiu i but w podłodze. W kabinie nie brakowało tematów i śmiechu, przez co jazda sprawiała przyjemność. Będąc już w Białymstoku szukaliśmy browaru. Jeden telefon i już wiedzieliśmy gdzie mamy jechać. Dojazd do firmy był jako taki… Znaczy ciasny
Chwile poczekaliśmy i wjechaliśmy bez problemu. Od przyjazdu do wyjazdu nie minęła nawet całą godzina. Po rozładunku udaliśmy się do Małkini na załadunek. Ja sobie uciąłem małą drzemkę a Kilu dzielnie przemierzał kolejne kilometry. Przed 19 byliśmy na miejscu. Ja poleciałem do Waldiego pogadać a Krzyś grzecznie zaniósł papiery do portierni. Podczas mojej pogawędki odbyło się jakieś głupie szkolenie i tym oto sposobem nie mogłem wjechać na zakład. Scania była ładowana a ja sobie robiłem pstryki. Kilu postawił Scanie na parkingu i zaczęło się gotowanie. Obiad był wykwintny, Krzysio miał pierogi ze śmietaną, a ja ryż z sosem i kotletami drobiowymi. Do tego zimne piwko i pauza leciała elegancko.
Rano wstaliśmy o 7.30, Kawka, ogar i jazda. Po drodze dużo się nie wydarzyło, parę dosyć niebezpiecznych wyprzedzeń, od groma wschodnich kolegów, wioski, lasy i dziurawe drogi. Spokojnie sobie jadąc dojechaliśmy około 12 w okolice Piotrkowa. Kisiel, kolejna kawa, zmywanie, pstryki, podziwianie całkiem ciekawych Litwinek i but na Częstochowę, gdzie mieliśmy rozładunek. Dosłownie o 14. 35 dojechaliśmy na miejsce, magazynowi nie byli zbytnio zadowoleni tym, że muszą prawie pojedynczo ściągać 64 palety z auta. Po 2,5h w końcu byliśmy rozładowani i tzw. „tyłem” jechaliśmy w kierunku parkingu w Orzechu gdzie zostawiliśmy Scanię. W domu byłem około 19 i można powiedzieć, że zaliczyłem kolejną całkiem ciekawą i miłą trasę.