Wczoraj, wyjazd do Gdańska.
Wielkie europejskie szychy z tytułami "mgr, inż, hab." dłuższymi niż same nazwiska.
Dziadek najpierw władował się na moje miejsce za kierowcą (zazwyczaj w miarę możliwości przejmujemy dwójkę na kierowcą na swoje graty). Mówię dobra, może musi widzieć drogę, ok. Przewodniczka jednak chce obok na jedynce, a ja... A ja według jej koncepcji mam siąść z innymi paxami.
Takiej opcji już nie dopuściłem. Zamykam drzwi, siadam i owy dziadek mówi, żeby wyłączyć radio, bo on nie chce. Ma w dupie pozostałych pasażerów i nie chce radia. Z szyby też nie korzystał, tylko nos w książkę i uj. Po przerwie, wsiadam do auta, a na moim miejscu jakieś worki z żarciem. Oczywiście nikt nie wie, co z tym zrobić, więc kiedy powiedziałem, że idę wyrzucić, nagle miejsce dla nich się znalazło.
Jakiś czas wcześniej.
Wyjazd na wesele, powrót w godzinach porannych. "Dowódca" mi powiedział, że wracamy około 6 rano. Załatwili mi pokój na kimę, ale co mi z tego, jak co godzinę ktoś napieprzał, bo w samochodzie niby coś zostawił (kazałem "dowódcy" to przejąć, żeby właśnie takich akcji nie było), albo z pytaniem, czy jestem głodny.
O 2.30 finalne walenie w drzwi, że czas na powrót. Oczywiście odmówiłem i zebrało mi się od frajerów i od "napisania skargi" za to, że kręciłem wymaganą przepisami pauzę.
To taki zarys, gdyby ktoś się zastanawiał nad turystyką. Sytuacje nadzwyczaj częste, ale nie należy się przejmować.
Teraz pytanie do kolegów "turystów", jeśli tacy tu są. Jak z zimowaniem? Jakieś stałe zlecenia w firmie, czy może jakaś linia, albo miejskie? Przy moich szkołach, czy OSIRach niby coś jest, ale głównie krótkie i strata czasu.