W całym fachu może nie. Są firmy lepsze i gorsze. U mnie jest umowa zlecenie i zimą przestój prawie, że bez zarobków. Dostałem lepszą ofertę na ciężarówce (umowa o pracę i kasa większa), więc spróbować można. Coś jednak czuję, że i tak wrócę na turystykę, być może nawet w przyszłym sezonie. Czy to w Polsce, czy za granicą.
Z życia kierowcy, czyli chamstwo korzysta z wakacji.
Wczoraj. Robota pod szyldem Eurolines. O 20 zaczynam zbierać ludzi z hoteli. Jedną panią wziąłem, drugi hotel to już lipa. Pan gdzieś tu się kręcił, walizka na recepcji, ale jego nie widać. Trudno, jadę po innych i jeszcze po niego wrócę. Trzeci punkt - mili państwo, czwarty - znowu fiasko, pani pojechała taksówką. Wracam do 2. i pana nadal nie ma. Powiedziałem, że o 21.30 ruszam z dworca autobusowego i tam może mnie szukać. Podałem też numer telefonu recepcjonistkom w razie czego. Miałem być na 20.30 na promie, ale oczywiście nie zdążyłem, bo facet sobie spacerował. Na promie dostaję telefon, że gościu się pojawił i wpieniony pojechał taksówką na drugi prom (rzecz się dzieje w Świnoujściu) i dworzec. Trudno, ja mam swoją listę, swoje wytyczne i się nie spóźniam. Na promie z obecnymi pasażerami sobie porozmawialiśmy, pośmialiśmy się i powiedziałem, że teraz sobie odbijam "stres" za to, że 2 osoby mnie zrobiły w jajko. Jak się później okazało - wykrakałem.
Podjeżdżam na dworzec, widzę, że macha mi gościu z hotelu. Wjeżdżam na miejsce, tam, gdzie zawsze, otwieram drzwi boczne, nawet nie zdążyłem poprawić sobie spodni, a tu z zaskoczenia podchodzi do mnie pijany dziad z bulwersem "i co, ja mam teraz dwadzieścia metrów zapie*dalać z walizką?". Sam na chwilę oniemiałem i usłyszałem ze środka samochodu równie duże zdziwienie "o co mu chodzi?". Od pana tak waliło gorzałą, że aż zastosowałem dwa kroki uniku w tył i zapytałem o pana nazwisko. Powiedziałem, że ja pana nie zabiorę. On, że nie on jedzie, tylko siostrę odprowadził. "No, to siostra nie jedzie" powiedziałem szybciej, niż myślałem, ale jak ktoś mnie wpienia, to i ja wpienię kogoś. Niech się gościu teraz wystraszy. Pani trzeźwa, spokojna, podała walizkę do przyczepy i nie było problemu.
Gościu, który miał być w hotelu też miał problem. On myślał, że ja będę pod hotelem o 21.30. Na bilecie miał jednak jasno napisane, że 21.30 dworzec autobusowy. Na odbiór z hotelu inna pani miała voucher i miała jasno napisane, że godzina 20.00. Pan takiego nie miał, choć ja miałem go na liście, żeby zabrać z hotelu. Albo ktoś pana źle poinformował, albo pan źle zrozumiał. Jego problem, ale ja już swoje musiałem obskoczyć. Dalej Międzyzdroje, poinformowanie wszystkich o przesiadkach i jazda w stronę Szczecina. W drodze już otrzymałem telefon, że pan pijany z dworca zadzwonił do syna mojego szefa (numer telefonu na aucie) i zaczął od problemu do niego, a później, że z takim chamstwem się jeszcze nie spotkał, ponoć ma napisać "skargę" na maila.
Dla mnie, to on mógł się spotkać nawet z prezydentem i nie zmienia to tego, że mam go głęboko w poważaniu. Ujechałem ze 30km i korek (o godzinie 22.30 - turyści łaskawie raczą sobie "spacerować" samochodami na drodze krajowej. Kawałek ominąłem jadąc przez wioskę. Wyjechałem z wioski, wróciłem na krajówkę i wyprzedziłem parę aut (samochody 40km/h poza zabudowanym, a ja wyprzedzałem z zawrotną prędkością 70km/h). No i się zaczęło. Z tyłu usłyszałem, że wolniej, bo chcą dojechać. Grzecznie odpowiedziałem, że to nie jest wycieczka turystyczna i jeśli jest wolna droga z naprzeciwka (dosłownie 0 samochodów), to wyprzedzę innych. Im się nie śpieszy, mi raczej tak. I zaraz gównoburza. 2 baby specjalistki musiały wypierdzieć swoje i dostały jeszcze pocisk od innych pasażerów, którzy nie widzieli problemu w mojej jeździe. Bo ze mnie taki wariat, bo z przyczepą wyprzedzam. Ja wolałem ich olać.
Zjeżdżam na miejsce przesiadki i rozpoczęła się część druga gównoburzy. Jesteśmy za wcześnie i po co ja tak pędziłem. Ja miałem odebrać o danej godzinie i możliwie najszybciej przyjechać, bo "na głowie" miałem 2 duże autobusy, do których miałem przerzucić ludzi. Więc ja swoje zadanie wykonałem, a oni mogą sobie teraz czekać nawet 4 godziny. Usłyszałem, że 2 baby mnie obgadują za plecami, więc podszedłem i zapytałem, czy są jakieś zastrzeżenia co do mojej jazdy. Pani w bardzo podeszłym wieku miała dla mnie jedyny argument taki, że wyprzedzałem z przyczepą, kiedy tyle aut jechało (przypominam, nic z naprzeciwka, więc nie będę uprawiał nocnej wycieczki krajoznawczej). Powiedziałem, że mogę jedynie przeprosić za to, że Sindbad się rozpierdzielił i teraz pasażerowie mogą się bać samego faktu podróży, ale moje manewry były przemyślanie i z odpowiednimi marginesami bezpieczeństwa. Oczywiście to nie dotarło, więc zacząłem pani tłumaczyć, że przeszedłem x kursów, egzaminów i szkoleń i to ja wiem, jak się jeździ takimi pojazdami, a nie pani. Wnet druga skwitowała, że źle mnie wyszkolili. No, to nikt pani nie zabrania zrobić papierów instruktora i uczyć takich, jak ja. Ogólnie bla bla, i bezsensowna dyskusja. W międzyczasie odzywali się też moi "zwolennicy", ale nic to nie dało... I nie musiało tak na prawdę. Chwilę później zakręcił się koło mnie starszy pan i zapytałem go, czy on też się źle czuł w trakcie mojej jazdy. Skwitował krótko, że nie, bo on też jeździ samochodem i wie, jak się jeździ. To mnie tylko utwierdziło w przekonaniu, że dwie baby znające się na wszystkim musiały po prostu kogoś powpieniać i standardowo wypadło na kierowcę.
Na koniec od innej pani usłyszałem "gdyby była na pana jakaś skarga, to ma pan nasze (pani i małżonka) nazwisko".
Tak tylko przypominam, że mimo, iż nie ma zbyt wielu narzekań w temacie, to nie znaczy, że nic się nie dzieje.
Pozdrowienia dla Misztala. Noc wcześniej chłopaki od niego w Berlinie też swoje przeszli z pasażerami, którzy mieli co nieco do powiedzenia.