Cytuj:
jaka jest cena ludzkiej godności ??
A po co im godność. Żona daleko, mama daleko, sąsiedzi też daleko. Co zdarzyło się w DE, zostaje w DE.
Cytuj:
W tej Histori zabrakło tylko,że na koniec tygodnia idą do kościoła bo przeciez trzeba:)...
Katolicyzm jest wiarą czynu. Cnoty, przestrzeganie przykazań, miłość bliźniego itp. Nie wiem czy znam choć jednego katolika. Spotykam za to wielu pogan. Wierzą w księdza proboszcza, krzyżyk, figurkę, noszą różańce, obrazki i inne amulety. W Niemczech ksiądz proboszcz nie patrzy więc nie trzeba chodzić do kościoła. A ksiądz niemiecki mówi w obcym języku więc się nie liczy.
Cytuj:
Na dobrą sprawę, to nic autor wątku nie straci (nie licząc kilku euro za połączenie) jak zadzwoni i się reszty wypyta - będzie wiedział na czym stoi i czy go ta praca interesuje - bo tak to tylko "siejemy mu w głowie" zamęt.
Waberers w ostatnich latach urósł na tym że obniżył wypłaty własnych kierowców. Rozmiar nie świadczy o klasie. Jedynym plusem dużych firm jest to, że mają zawsze robotę, a ceną za to są niskie zarobki. W tym roku można sobie spokojnie darować duże firmy. I nie sieję tu zamętu. Powolne awansowanie, przechodzenie z firmy do firmy musi długo trwać - w jednej firmie musisz spędzić od roku do 2 lat - inaczej zamykasz sobie dostęp do tych naprawdę elitarnych. Pracodawcy źle patrzą na ludzi często zmieniających robotę. Jeśli zaczyna, to im wyżej zacznie tym mniej będzie musiał się potem wspinać. Nikt faceta nie zna, ma czyste papiery, a pracodawcy są teraz skłonni do ryzyka. Niektórzy otwarcie deklarują przyjęcia nawet bez doświadczenia. Po co wspinać się przez wszystkie szczeble, gdy można zacząć w środku drabiny.
Cytuj:
Myslałeś kiedyś o napisaniu ksiązki??:) Autobiografi:)?
Nie ma mowy. To nie przejdzie do druku. Z tymi pojechanymi historiami ja mogę długo. Niemiecka mitologia narodowa przedstawia ich samych jako tych porządnych, czystych, najlepszych na świecie itp. Swego czasu jeździłem dla magazynu zewnętrznego w Neufahrn. Po wybuchu medialnej afery i zamknięciu linii produkcyjnej w sąsiedniej piekarni przemysłowej, wszystkie szczury - główni bohaterowie afery - przybyły do nas "za chlebem". Miały u nas jak w raju. Biegały nie nękane po placu, chroniły się w blasze trapezowej hali, nawet gdy któryś wyzionął ducha na środku przejścia i śmierdziało na kilometr, kierownika to nie ruszało, tu jest Bayern, tu może śmierdzieć. Innym razem (będzie znowu o kupie) pewien bułgarski "euroszofer", spod bułgarskiej bandery, po załadunku musiał do toalety. Jako że stał w punkcie załadunkowym, wózkowy kazał mu przestawić auto, najprawdopodobniej użył słów "weg" i "raus" co Bułgar zrozumiał jako wypędzenie z terenu firmy. Gość niewiele myśląc zasłonił firanki, a po pewnym czasie wyrzucił reklamówkę z prezentem przez okno i odjechał. Później jedno z naszych aut reklamówkę najechało co spowodowało rozbryzg zawartości. Nikt oczywiście nie zorganizował sprzątania i leżało to parę dni aż w końcu zostało zmyte przez deszcz.
Mam też doświadczenie z niemieckim poszanowaniem prawa, bezpieczeństwa, dbaniem o sprzęt. Po logistyce przyszedł okres pracy we firmie leasingowej/wypożyczalni/fleet management -cie/autohandlu/warsztacie. Ekipa multi-kulti, szef Bawarczyk, urodzony w Bawarii. Ta firma tak ogólnie pozostanie moim faworytem pod każdym względem. Tam nikt nie miał swojego auta. Fotel i wajchy przy kierownicy pokryte były skorupą złożoną z wydalin ciała, bakterii i kurzu. Mycie nie pomagało, trzeba było drapać. Natomiast na kierownicy i ręcznym można było pobrudzić sobie ręce. Do tego paczki po fajach, kubki po kawie, butelki po napojach, popiół i ścięty męski zarost na desce. Z czasem po zapachu w środku, zacząłem rozpoznawać kto jechał przede mną. Żadna z naszych lawet nie powinna wyjechać na drogę. Tak jak np. Iveco Eurocargo, które jechało lekko bokiem, rdzewiało wszędzie, instalację adblue szlag trafił, brakowało przedniego światła przeciwmgłowego w zderzaku (po tym jak jeden z naszych mistrzów myślał że jedzie spychaczem), silnik był kilkakrotnie przegrzany, rzygało płynem chłodniczym i bulgotało dziwnie pod kabiną. Co jest ciekawe, jako człowiek bez wykształcenia określiłem te dwa ostatnie objawy jako uszkodzenie uszczelki pod głowicą, nasz warsztat był innego zdania. Niemieccy fachowcy wymienili czujnik. Po pewnym czasie silnik przestał odpalać, wtedy wyciągnięto go z ramy, rozłożono, wymieniono tuleje, poskładano z powrotem na kit. Przy wkładaniu silnika okazało się że sprzęgło się kończy, co zostało oczywiście zignorowane. Po kilku tysiącach kilometrów biegi zaczęły wchodzić z oporem i zgrzytami. Nie pracuję już tam ale znając szefa, sprzęgło wymienią dopiero razem ze skrzynią biegów. Mieliśmy także trzy 4,5 tonowe sprintery (takie przeróbki 3,5 tonowych z dołożoną trzecią osią), w tym dwa milionowe, po drugiej kapie silnika. W jednym z nich, z powodu uszkodzenia uszczelki pod głowicą, spaliny wylatywały przez zbiorniczek wyrównawczy, po czym wlatywały do wentylacji/ogrzewania i dalej do kabiny. Po 30km inhalacji chciałem wymiotować. Do tego wybity wał napędowy dostarczał niezapomnianych doznań w trakcie jazdy autostradą. Pewnego razu krótko po naprawie w naszym warsztacie (nieszczelne osadzenie wtryskiwacza w głowicy), jadąc przez miasto usłyszałem syk po czym do kabiny zaczął dostawać się dym. Siłą rozpędu stoczyłem się na bok, otwarłem maskę i zobaczyłem wystający na 2 centymetry wtryskiwacz. Jeden z naszych młotów, przy montażu, dokręcił śrubę zgodnie z zasadą "od przybytku głowa nie boli". Na całe szczęście silnik w końcu się poddał, został zdiagnozowany jako trup i niech tak zostanie. Najmłodszy z naszych sprinterów był firmowym wozem "flagowym", miał dopiero 450 000 km i wciąż ten sam silnik. Chodził najciszej ze wszystkich, najmniej wytłuczony itd. Niestety padł on ofiarą niemieckiego mistrza kierownicy. Jako że głównym zadaniem tego auta było wożenie BMW serii 5 (obciążenie na granicy ładowności), ważne było aby przesuwać je możliwie blisko kabiny (każdy centymetr się liczył) i nie przeciążać haka. Niedbalstwo gościa który najczęściej jeździł tym autem,czyli nie dojeżdżanie do przodu na aucie i ładowanie na przód przyczepy doprowadziło do tego że rama - przez zmęczenie - stała się miękka i wyginała się w banan. To że tył przeważał przód, samochód myszkował , a światła świeciły w niebo też jakoś specjalnie facetowi nie przeszkadzało. Sam przeżyłem w tym aucie przygodę życia. Na A6 pod Schwaebisch Hall, jadąc lewym pasem usłyszałem niepokojący dźwięk, zjechałem na prawy pas i wymierzyłem w poszerzenie pasa awaryjnego "zatoczkę". Zwalniając dźwięk zaczął się wzmagać, a będąc już na awaryjnym, po naciśnięciu na hamulec usłyszałem trzask zrywanych śrub, po czym zostałem leżeć na tarczy hamulcowej i obserwowałem jak moje tylne koło z osi napędowej toczy się przez dwa pasy autostrady i opiera się o barierkę po lewej stronie. Nasi mechanicy regularnie dociągali nam koła tyle tylko, że na 100 nm (moje Aygo np. dociąga się na 106). Nie był to zresztą pierwszy taki wypadek w tym samochodzie. Poprzednim razem z powodu odwlekania wymiany łożyska na trzeciej osi, koło odpadło razem z piastą i wbiło się pod przyczepę. Co do przyczep, to nie odbiegały standardem od samochodów. Nie podciągane hamulce najazdowe czyli ich brak, instalacja świateł w której wszystko przebija na wszystko ("tylko ty masz z tym problem") oraz brak świateł ("przecież jest dzień, a kierunkowskaz działa"). Innym razem oczka wypadły mi z orbit, gdy poprosiłem o oryginał dowodu rejestracyjnego (w pojazdach zarejestrowanych w Niemczech w ruchu krajowym wystarczy mieć kserokopię pierwszej strony, to samo tyczy niemieckich praw jazdy) i wyczytałem w nim, że dopuszczalny ciężar przyczepy to 1500 kg. BMW serii 5 ważyły 1600, a krótkie busy 1800 plus do tego tarra przyczepy 600-700 kg. Praca w tej firmie uświadomiła mi, że Policja Autostradowa i BAG to tylko straszaki na zagraniczną konkurencję. Podczas kontroli naszych aut prosili najczęściej o dowód osobisty, prawo jazdy, tarczkę z bieżącego dnia, przegląd i ubezpieczenie sprawdzali w systemie. Nie przeszkadzały im ani luźne części o ostrych krawędziach, ani potargane 5-letnie pasy w naturalnym kolorze, ani drobne braki w oświetleniu. Jednego z naszych kierowców poprosili o tarczki i urlopówki z 28 dni. Nie miał nic. Dostał mandat za brak jednej tarczki. Inny miał obrócony pas, poprawił go, pojechał dalej bez mandatu. Tacho w tej firmie nie istniało. Monachium - Hamburg w te i z powrotem jeździli na strzał w pojedynczej. Iveco było na kartę więc jeździli w podwójnej. Nasi mistrzowie kierownicy myśleli, że odpoczynek dzienny kręci się w drugim slocie na dyspozycyjności. Co do jakości usług nie związanych z jazdą, to trzymała firmowy poziom. Świadczyliśmy usługi magazynowania i dostarczania nowych samochodów dla lokalnego przedstawicielstwa jednej z marek osobówek/dostawczaków. Jeden z naszych pracowników uszkodził ramę boczną (tylny błotnik) we fabrycznie nowym samochodzie. Nasi blacharze wgniecenie wyklepali, zakitowali, a auto wysłano do salonu. Nikt przecież nie sprawdza nowych aut przy odbiorze. Do tego 80% samochodów, naprawionych przez nasz warsztat, wracało. I nie miało znaczenia czy było to nasz własny, czy klienta. W pewnym momencie nasz warsztat nie zarabiał pieniędzy, bo wciąż poprawiał reklamacje. Jednemu gościowi sprzedaliśmy używane BMW X3 2.0d. Po miesiącu samochód reklamował (tutaj zawodowi handlarze są zobowiązani do częściowej gwarancji we wszystkich samochodach sprzedawanych na rynek krajowy), z powodu białego dymu i ubywającego płynu. Nasz mechanik rozebrał silnik, po czym nie wytrzymał i się zwolnił. Walające się po ziemi części zamieciono razem z brudem do pojemników i rozniesiono po całej budzie. Po kilku miesiącach, przyjęto gościa wystarczająco kompetentnego do poskładania tego z powrotem. Nie był pewny czy wszystkie części które tam zamontował pochodziły dokładnie z tego silnika.
.
W obu firmach pracowałem bardzo krótko. Po zwolnieniu się z leasingów przeszedłem jeszcze wiele firm. Spotkałem się z podobnymi przypadkami, jednak syfu na taką skalę nie widziałem ani wcześniej, ani później. Zasada jest taka że standard firmy rośnie proporcjonalnie do stawki.