Cytuj:
Haczyk jest jeden, taki mało istotny, ta firma istnieje tylko w czyjejś wyobraźni!
Haczyk to np. magnes i praca po 18 godzin, lub praca po 8 tylko gdy jest luźno czyli ok. 3 dni na miesiąc. 5 lat temu pracowałem w pomocy drogowej dla dużych. Rodzinna firma, szef również jeździł, 4 auta, warsztat, brukowany plac itp. Dowiedziałem się że chłopaki mieli 3,5 - 4k i codziennie w domu. Reszta wyszła w praniu. Wyjazdy nie były w ogóle planowane i musiałeś być gotowy do wyjazdu 24/7/365. Powiedzmy że o 15 dostawałeś telefon, a o 16 leciałeś już w potrójne lub poczwórnej obsadzie na Romka po zestaw. Do tego szef miał źle pod deklem. Na rozmowie robił niesamowite wrażenie. Obcykany w temacie fachowiec od którego chciało się czegoś nauczyć. Po rozpoczęciu pracy u niego trochę się rozczarowałem. Żadnych poleceń nie dostawałem bezpośrednio, wszystko przez innych pracowników. Kazał omijać bramki po czym wypominał kierowcom wyższe spalanie, a gdy się wściekł rzucał narzędziami w ludzi. No i koledzy. Do pomocy nie byli zbyt chętni za to każdy mój błąd był niezwłocznie zgłaszany szefowi. Myślę że to właśnie tak wyglądają od środka te mityczne super firmy.
Cytuj:
(...)nie za 8h dziennie, tylko za 11kkm misiecznie, i nie cały sezon. I sezon to 9 miesiecy, reszta to rwanie.(...)Tylko dostaje dobry, pracowity, dbający o padline, wieloletni pracownik.
A ja nadal uważam, że najczęściej ciężka praca nie wystarcza. Zamiast podwyżki otrzymuje się głupie wymówki. Zacznę od klasyki gatunku "na twoje miejsce mam dziesięciu", "nie mogę zapłacić więcej bo spedycja cienko płaci" oraz "a co będzie jak padnę, nie będzie pracy, nie będzie wypłaty". Wtedy trzeba samemu zadbać o siebie i zmienić pracodawcę, nawet kilka razy, a nie czekać na telefon z firmy gdzie kierowcy są z polecenia. W ciągu pierwszego roku pracy jako kierowca przebywałem w Polsce. Przeszedłem 5 firm. W pierwszych czterech nie spędzałem dłużej niż miesiąc, z tego z trzech wyleciałem. W pierwszej firmie nie chciałem robić nadgodzin za darmo, w drugiej dopytywałem się ile dokładnie mam zarobić, w trzeciej kazano mi drapać papę na dachu warsztatu po czym zwolniono mnie za niewystarczającą znajomość mechaniki, z czwartej zwolniłem się sam bo firma brała najgorsze ścierwo z transa i chciała nadrobić ilością. W piątej jeździłem 9 miesięcy na decathlonie i była to dobra alternatywa od patologii, która mnie spotkała. Potem przyjechałem do Niemiec. Dobra stawka to 12-14e brutto. W 4 lata pracę zmieniłem 9 razy. Zaczynałem od stawki 10e brutto za godzinę na linii tandemem. Potem było kilku dziadów. Jeździłem megą, podkontenerówka, kiprem, betoniarką, stawiaczem silosów... więcej nie pamiętam. Moja stawka podskoczyła do 13,5e. W każdej z firm wykonywałem swoją pracę tak sumiennie i starannie jak tylko umiałem co nie umykało uwadze dziadów. Tylko po co płacić lepiej skoro nie trzeba. Wtedy składałem wypowiedzenia, bo zdobycie nowego doświadczenia było więcej warte od kasy którą płacili. Mówili że "u nas w dojczlandzie jak będziesz tak często zmieniał robotę to nikt w końcu cię nie przyjmie". Tak więc od lipca jeżdżę we firmie budowlanej/wynajmie kontenerów. Oprócz mnie jest tam tylko jeden kierowca. We dwójkę jeździmy trzema autami. Hakowcem, bramowcem, kiprem z hds-em, a oprócz tego mamy kilka maszyn. Jazda ze śmieciami i na potrzeby własne. Wozimy materiał, szalunki, rusztowania, budy dla robotników i ciągamy żurawie budowlane. Zarabiam 15e brutto. Ale nie lubię bratanka szefa, mamy różne poglądy o bezpieczeństwie. Przez co od grudnia zaczynam w wynajmie dźwigów samochodowych, za 16e brutto. Wiem że moje posty są za długie, ale brak kierowców nie jest mitem. Problem jest w całej Unii i Stanach. Wielkie firmy zaczynają powoli produkować kierowców, więc warto wykorzystać moment zanim nowi wejdą na rynek.