Witam
Jeżdżę "kominy" za 2.500 netto. Zestawem. Nie uważam się za pokrzywdzonego. Jest to mój świadomy wybór. Kończę pracę o różnych porach, bywa, że już o 13.00, a nieraz o 19.00. Zdarzają się i wpadki, jak to w transporcie. O "pomocnikach" nie ma mowy. Szef stara się, aby ten czas pracy wychodził przyzwoicie,a ja te starania widzę i doceniam.
Uważam, że taki system pracy i typową "krajówkę" dzieli prawdziwa przepaść. Przepaść, jeżeli chodzi o warunki życia. I podobna przepaść powinna występować przy wynagrodzeniu.
Rozumiem, że większość kierowców musi utrzymać swoje rodziny, a za 2.500 do 3.000 jest to trudne. Ja mam ten luksus w postaci pracującej żony. Pozwala mi to robić to co lubię oraz nie rezygnować z rodziny, ze swoich hobby. Mogę zadbać o swoich bliskich, swoje zdrowie (sport) i cieszyć się z wielu rzeczy, którymi nie mogą się cieszyć kierowcy jeżdżący tygodniami "krajówkę" czy "międzynarodówkę".
Dlaczego miałbym się czuć gorszy? Że nie dałem zamknąć się w kabinie na kilka tygodni?
Dla mnie to jest najzdrowszy możliwy system: jeżdżę bo lubię i zarabiam, a potem wracam do swojego domu, swojej rodziny, swojego łóżka. No i nie jestem "kosmitą" całkowicie oderwanym od rzeczywistości. Oczywiście istnieje jeszcze pewien wstydliwy wątek, który podpowiada, że część kierowców po prostu w taki sposób ucieka od swojej żony. Albo, żeby się spokojnie napić w sobotni wieczór gdzieś na parkingu. Ale to chyba tylko legendy...
A kasa? Mnie się zgadza, a to chyba najważniejsze.
P.S. Kiedy słyszę od młodych chłopaków, że jeżdżą "krajówkę" za 3.200, to mi się nóż w kieszeni otwiera, ale cóż...taki rynek, taki region.