Może czas odświeżyć temat. Opis trasy jest cały czas na moim forum, mam też truckerskiego bloga,
http://www.polon.us Ale może czasem i tu coś napiszę. Zatem... mój pierwszy wpis na blogu truckera:
Zaczynam nowego bloga. Co prawda prowadzę już bloga od dziesięciu lat, ale tamten głównie jest na tematy religijne. Tu jednak zacznę pisać na temat mojej pracy. Tak więc zaczynamy od początku.
Jest pewien dobry powód dlaczego to robię. Po dwudziestu pięciu latach pracy na własnym samochodzie zaczynam od nowa jako etatowy kierowca. I wiele osób pyta: Dlaczego?
No właśnie... Dlaczego? Szczerze mówiąc to ja sam nie jestem pewien. Może dlatego, że mogę? Może dlatego, że nas zawsze ciekawi co by było, gdyby....?
Stara ciężarówka miała już sześć lat i 830 tys mil przebiegu. I choć była w doskonałym stanie, to przecież nic nie jest wieczne. Najprawdopodobniej w ciągu dwóch lat czekałby ją remont silnika, a to jest wydatek rzędu 20 tysięcy dolarów. Ja nigdy nie trzymałem tak długo żadnego samochodu, zwykle wymieniałem auta po czterech latach i 600 tys mil przebiegu. Zatem był to już najwyższy czas, ale mogłem przecież kupić kolejne nowe auto.
Czemu zatem tego nie zrobiłem? Nowe auto to nowe raty. To jak wyrok, jak dobrowolne zaprzęgnięcie się do kieratu na cztery lata. I ja dziś nie jestem na to zdecydowany. Być może za kilka miesięcy zmienię zdanie. Nowy Kenworth T680 kusi... Ale na razie jeszcze nie mam na to ochoty.
Poza tym plany były inne. Miałem pracować rozwożąc nowe ciężarówki. Nic nie wyszło z tamtej pracy, przynajmniej na razie, więc zdecydowałem się na powrót do starej firmy, US Xpress.
Ja pracowałem w US Xpress ze swoim koniem przez kilka lat. Najpierw wożąc lotnicze ładunki, później "general freight", czyli wszystko, co się da. I teraz mógłbym też to robić, ale to nie tylko nie są wielkie pieniądze w takiej firmie, nawet, gdy nie muszę zaczynać od podstawowej stawki, bo zaliczono mi tamten staż pracy, to dodatkowo jest się w drodze po kilka tygodni.
Przez ostatnie pięć lat, w swojej firmie, byłem w drodze właśnie po kilka tygodni i powoli miałem tego dość. Teraz więc, gdy się nadarzyła okazja, by zacząć pracować tak, że na każdy weekend zjadę do domu, postanowiłem spróbować takiego chleba.
Co to za praca? Jest to usługa świadczona przez US Xpress sieci sklepów Dollar Tree. Są to sklepy z tanimi produktami. Wszystko tam po prostu kosztuje dolara. Mają kilka magazynów w USA, każdy obsługuje pobliskie stany. Ja zostałem przydzielony do magazynu w Savannah, w Georgii i będziemy rozwozić towary do sklepów na Florydzie, w Georgii, Południowej i Północnej Karolinie, w części Virginii i Tennessee.
Wady i zalety tej pracy? Zaletą podstawową jest obecność w każdy tydzień w domu. Po prostu w piątek bierze się ładunek w stronę rodzinnego miasta i dostarcza się go w poniedziałek. Przez weekend auto mogę trzymać koło domu. Firma się nie obawia, że towar zginie, bo i towar nie jest zbyt wartościowy. W sklepie "wszystko za dolara" nie sprzedaje się telewizorów, czy komputerów. Wadą natomiast jest to, że praca wymaga dużo fizycznej pracy.
Typowy ładunek to 2500-3000 pudełek, ważących w sumie do 20 ton. Rzadko kiedy jest ich mniej, niż 18. I wszystko jest na podłodze. Czasem mam w naczepie palety, ale i tak trzeba je rozładować ręcznie, bo sklepy nie mają ramp rozładunkowych. Te palety to najgorsza robota, bo zwykle na nich są kartony butelkami z wodą, a ten, kto ze mną wirtualnie podróżuje wie, że butelki tu mamy raczej spore. Taki karton zawiera sześć baniaczków z wodą, każdy o pojemności galona, czyli niemal czterech litrów. Cały karton waży więc blisko 25 kg, a to już jest co dźwigać.
Można jednak spojrzeć na to z innej strony. Od lat obiecuję sobie, że w końcu zacznę chodzić na siłownię, poćwiczę coś, bo praca kierowcy nie sprzyja aktywności fizycznej. Mięśnie zanikają, poza mięśniem piwnym, który dziwnie rośnie z każdym rokiem pracy za kierownicą tira. A teraz będę miał okazję do intensywnych ćwiczeń. Wśród kierowców, którzy wytrwali w tej pracy nie ma typowych otłuszczonych grubasów. Tacy albo szybko rezygnują, albo nabierają sylwetki supermana.
Ważne tylko, by nie umrzeć na początku. Rozładowałem dopiero dwie naczepy, pierwszą z kierowcą, który mnie przyuczał, drugą samodzielnie. I nie będę udawał bohatera: Było ciężko. Miałem serdecznie dość. Lały się ze mnie strumienie potu, a na drugi dzień nie mogłem wstać z łóżka. Dzisiaj, ponad dwa dni po skończeniu pracy, nadal mnie bolą ręce i nogi. Ale z czasem na pewno będzie lepiej.
Trzeba na to spojrzeć tak: Rozładowanie naczepy zajęło mi 6 godzin. Gdy się "wyrobię", z pewnością będę w stanie tego dokonać w 4-5 godzin. A ponieważ płacą za to 170 dolarów, to wychodzi, powiedzmy, 35 dolarów na godzinę. Ponad sto złotych. Całkiem nieźle, zwłaszcza, że w siłowni nie tylko nie płacą nic, ale wręcz przeciwnie: Sami chcą kasę. I choć prawdą jest, że np. moja żona zarabia więcej, to ona najpierw zainwestowała w wyższe studia i teraz pracuje lżej za większe pieniądze. A mnie się nie chciało uczyć, więc...
Dam sobie kilka miesięcy. Jak wytrwam. A potem zobaczymy. Albo się przyzwyczaję, albo poszukam innej pracy, może kupię znowu własną ciężarówkę. Na razie moja żona się cieszy, że jej mąż - zdechlak zamieni się w atletę. A w poniedziałek, ponieważ rozładunki w Charlotte, a Kuba akurat ma wolne, to zabiorę go ze sobą, by mi pomógł. W ramach zajęć motywujących do pilnej nauki. Jak zobaczy jak się zarabia na chleb będąc po maturze, bardzo szybko zacznie się przykładać do nauki.
Tyle z pierwszego wpisu na blogu. A tu kilka fotek z ostatnich tras:
Pierwszy rozładunek w nowej firmie na Florydzie, Dune Buggy, nowy Freightliner Argosy, wersja "tylko na eksport", plus kilka ciekawych pojazdów spotkanych w drodze.
Najnowszy amerykański radiowóz, Chevrolet Caprice, produkowany w Australii jako Holden Caprice. Nie można go kupić w USA w cywilnej wersji, choć był tu dostępny do niedawna Holden Commodore, czyli wersja ze zmniejszonym rozstawem osi i sprzedawana tu jako Pontiac G8.
Stary Dodge Coronet:
Nie tylko ja mam europejską rejestrację na swoim samochodzie.
Zdjęcia z parkingu przed naszą parafią. Powodzi się ludziom: Maserati, M3... skąd ci parafianie mają na to kasę?
Nawet proboszcza nie stać na takie auta.
I na koniec jakaś żabka, albo raczej mała ropuszka, która zawitała na nasze patio.