Jako, że dawno nie byłem na forum, chciałbym podzielić się swoją relacją z trasy na Ukrainę.
24.01.2011 . Poniedziałek .
Na pauzę stanęliśmy o 2.00 za Zwoleniem. Wstaliśmy około 8.00 zjedliśmy śniadanie , wypiliśmy kawę i herbatę , umyliśmy się i dokończyliśmy oglądać " Karierę Nikosia Dyzmy ". O 11.00 ruszyliśmy w stronę Puław , Lublina. Śnieg zaczął padać obficiej . Z informacji , którą otrzymaliśmy od pana Marka kolejki było około 7 kilometrów . Jechaliśmy z nadzieją , że uda nam się wjechać w kolejkę , którą zajął pan Marek . Miejscem docelowym by Lwów. Przejście jakie sobie wybraliśmy był to Dorohusk/Jagodzin . Było małe ale ponieważ "pepeszka" przyszła na ów Dorohusk , a reszta kwitów była na Korczową. Droga przebiegała sprawnie , a ruch był dosyć spokojny. Jechaliśmy krajową "12" na Lublin. W Puławach odbiliśmy na stolicę województwa lubelskiego. Za Puławami śnieg popadywał mocniej . W Kurowie dalej jechaliśmy "17" na Lublin. W Lublinie byliśmy około 12.00 , miasto przeszło w miarę sprawnie , jak zwykle kilka czerwonych których nie dało się uniknąć i trzeba było wyhamować do zera . Reasumując przejazd zajął nam około 25 minut . Między Lublinem , a Świdnikiem odcinek drogi nie rozpieszczał . Podczas drogi raczyliśmy się paluszkami . Do Chełma jechaliśmy krajową "12" . Za Lublinem z naprzeciwka jechał sporo ukraińskich zestawów . W Chełmie na rondkach kierunek Dorohusk . Jak się okazało pan Marek wjechał za szlaban także było pozamiatane. W kolejkę wjechaliśmy o 13.30 i mierzyła około 6-7 kilometrów. O 14.15 był pierwszy podjazd mierzący 400 metrów . Tata zrobił swoją popisową zupę żurek z ogórkiem . Zjedliśmy obiad , potem pozmywałem i akurat był kolejny podjazd wynoszący również około 400 metrów. Wziąłem się za sprzątanie ściereczkami z Biedronki które muszę przyznać, że są wydajne , a Tata za remonty. Sprzątanie przerwał mi kolejny podjazd , który miał 300 metrów . W trakcie dojechał pan Krzysio ( kolega z firmy ). Dokończyłem pracę i położyłem się na "prostownik". Następny podjazd miał około 200 metrów i był kilkanaście minut po 16. Korzystając z wolnego czasu , którego w kolejce nie brakuje włączyłem telewizor i zacząłem oglądać filmy , a Tata poszedł do swojego imiennika. O godzinie 17 był następny podjazd wynoszący około 250 metrów. W trakcie zapytałem się Tatę na CB czy wstawić wodę na herbatę? Jeśli chodzi o wstawianie wody na herbatę/kawę w kolejce to znajdzie się kilku innych Krzyśków którzy by się napili , a nie ten właściwy. O 18.30 był kolejny podjazd mierzący 200 metrów , a potem następny trochę krótszy. Potem wrócił kierownik i oglądaliśmy filmy. Około 20 z minutami byliśmy na wiadukcie. Przed nami stały TKS-y , kierowcy świętowali także się ich objechało. W trakcie oczekiwania dla zajęcia czasu łuskaliśmy ziarka. Parę minut po 23 zjechaliśmy z wiaduktu. Szło dosyć powoli. Podjazdy były krótkie po kilkanaście metrów.
25.01.2011. Wtorek .
Kilka minut po północy ruszyło się w stronę szlabanu. Za 15 minut 3 podjechaliśmy pod szlaban. Najpierw była waga , potem przyszedł wopista w trakcie gdy Tata był w spedycji odebrać zezwolenie . Wopista zaczął się pluć , że będziemy stać . Potem kierownik poszedł "załatwiać" wopistę , celnika rewidenta i celnika. W trakcie gdy Tata poszedł załatwiać ja się zdrzemnąłem. Przez most praktycznie przejechaliśmy za strzała. Na terenie Ukrainy byliśmy około 6.00. Pozałatwialiśmy w budkach paszporty itd. potem pojechaliśmy na nowy terminal. Tata porobił fito , cezy (sezy czy jakoś tak) , weterynarię , radiologa itd. Zapłaciliśmy 94 Hrywien za postój na parkingu przy terminalu ( Ukraińcy wymyśli sobie , że jeśli ktoś odprawi się w ciągu 3 godzin to nic nie płaci za parking , a jeśli dłużej to już się płaci ). Przed 10 wszystko załatwiliśmy i pojechaliśmy kręcić pauzę na Okku zaraz za granicą. Poszliśmy zrobić zakupy:alkohol , cukierki , papierosy , herbatę. I o 11.20 ruszyliśmy w stronę Kowla. W Lubomlu z panem Krzyśkiem stanęliśmy zakropić na Wogu. Zaplecze sanitarne było na wysokim poziomie. W Lubomlu odbiliśmy w prawo na Lwów. Droga była nie najlepsza , ruch był znikomy , a na drodze zajeżdżony śnieg. Słońce mocno świeciło i raziło w oczy. Droga nie rozpieszczała. We Włodzimierzu Wołyńskim kierowaliśmy się na Lwów. Na tych terenach były pustkowia z małą ilością zabudowań. Jak zwykle ukraiński polot z nakleją "Underground". Drogi pozostawiały wiele do życzenia: dziury na pół pasa drogowego itd. Miałem trudności z rozszyfrowaniem nazw miejscowości , ponieważ nie znam rosyjskiego. Miejscami droga była drogą tylko z nazwy - mój dziadek ma równiej na polu niż oni na drodze. Najgorszym odcinkiem był odcinek przed Czerwonogradem i kilkanaście kilometrów za. Przed Lwowem ruch był wzmożony. Droga była czysta bez śniegu i lodu , ale nie brakowało na niej dziur. We Lwowie zameldowaliśmy się o 15.10. Na wlocie stali gaje którzy trzymali Ukraińca. Pan Krzysiek pojechał prosto na tamożnię , a my skręciliśmy w lewo na swoją. Na urzędzie spotkaliśmy pana Marka (kolegę z firmy) , który był załadowany tym samym co my. Tata poszedł na pogawędki , a ja wziąłem się za sprzątanie w chałupie. Gdy kierownik wrócił , a pan Marek pojechał na rozładunek zrobiliśmy kolację , wypiliśmy herbatę i poszliśmy spać.
26.01.2011. Środa .
Wstaliśmy po 6 umyliśmy się , zrobiliśmy i zjedliśmy śniadanie , standardowo kawkę i herbatkę. Tata poinformował mnie , że w toalecie (budce) jest kontakt. wiele się nie zastanawiając poszedłem podładować telefon i baterię z aparatu. Ku gwoli informacji baterię aparatu ładowałem na terminalu dzięki uprzejmości pań od xera. W trakcie ładowania przyszedł polak , którego spotkałem na placu tamożni. Trochę pogawędziliśmy i poszedł do auta. Gdy wróciłem Tata był zajęty naprawami w kabinie. I około 11 czyli naszej 10 mieliśmy pójść do biura i tak też zrobiliśmy. W trakcie zadzwonił szefu z informacją , że jeden będzie się ładował do Lubartowa , a drugi do Otwocka z Kałusza. Papiery były już zrobione także pojechaliśmy na rozładunek, który był oddalony od tamożni o 100 metrów. Na rozładunku przy bramie byliśmy 15 minut później , oczywiście europejskie standardy kamizelki odblaskowe , wypełnianie dokumentów , szperanie w kabinie czy nie przewozimy kontrabandy itd. Stanęliśmy na firmie , a Tata poszedł się zarejestrować. Ja w trakcie zdążyłem pozmywać , przetrzeć przednią szybę i kazali pojechać pod rampę numer jeden. Plac był zsypany chlorkiem , że aż było seledynowo. W ciągu pobytu na firmie pługami uprzątali plac. Czekaliśmy na kogoś kompetentnego co by zerwał plomby. Zaszczyt ten spadł na Tatę. Pozdejmowaliśmy deski , zarzuciliśmy plandekę i podstawiliśmy się pod rampę. Rozładowali nas kilka minut przed 13. Zasznurowaliśmy i ruszyliśmy w stronę Kałusza. Za Lwowem słońce jak i ubiegłego dnia porządnie świeciło. Na początku jechaliśmy kolcem Lwowa. Droga równa i ładna - niedawno oddana. Na środku naszego pasa leżał pies , który nie zamierzał się ruszyć , więc musieliśmy hrabiego ominąć. Ruch był dosyć mały. Na kolcu jak i na wlocie do kolca gaje robili łapankę. z obwodnicy widać stadion , który budują na Euro 2012. Ukraińcy nie próżnują i widać efekty. Potem odbiliśmy na Chop , Stryj. Za wylotem znowu stali stróże prawa. Godna droga to i patroli było mnogo. Do Stryja jechało się dobrze , ruch był trochę większy , ale nie wpływało to na tempo jazdy. W Stryju byliśmy o 14.30. Na rondzie kręciliśmy na lewo , kierunek Iwano Frankowsk (Stanisławów) i zaraz za rondem przy końcu wiaduktu łapanka gai po dwóch stronach. Za Stryjem droga nie była już taka kolorowa. Za Doliną mijaliśmy fabrykę Krono ( prawdopodobnie robili tam płytę czy coś. Tyle drzew ściętych co mieli na placu to w życiu nie widziałem. W Kałuszu byliśmy przed 16 , na rondzie skręciliśmy w lewo. Kolec tego miasta był tragiczny . Trochę podpytaliśmy jak trafić do tego Lukoila. O 16.20 byliśmy na parkingu przed firmą , Tata poszedł do biura , ale powiedzieli , że to nie tu ładują celulozę (tak się domyślaliśmy). W trakcie jeszcze zadzwoniliśmy do sztabu , ale nie wiedzieli co to ma być. Tam dali mapkę narysowaną odręcznie na kartce jak tam trafić. I około 17 byliśmy na miejscu. Stanęliśmy na parkingu i czekaliśmy na pana Krzysia , podczas czekania włączyliśmy film. Kolega przyjechał o 20.55. Jak trafić Tata udzielił informację przez CB. Gdy kierownik wrócił od pana Krzysia położyliśmy się spać.
27.02.2011. Czwartek .
Przebudziłem się o 6 , a Tata już był ubrany i szedł do pana Krzyśka , który zaprosił go wczoraj na poranną kawkę. Wyjrzałem za okno , a plac był przyprószony śniegiem. Położyłem się i pospałem jeszcze z godzinkę. Wstałem , poskładałem rzeczy i przyszedł Tata. Powiedział , że kazali przyjść za godzinkę , więc zjedliśmy śniadanie i wypiliśmy po herbatce. Trzech Ukraińców co stało od zeszłego dnia wzięli na zagruzkę , a my z panem Krzyśkiem czekaliśmy na załadunek. W trakcie okazało się , że mamy się ładować za Bułgarem , który przyjechał po nas. Faktycznie był to polietylen. Pod rampą byliśmy o 10.40. Załadowani z papierami w ręku o 12.10.Dokończyli ładować kolegę i pojechaliśmy na tamożnię. Dzień przeleciał nam na rozmowach u pana Krzysia , który pokazał mi zdjęcia z Czarnobyla i oglądaniu filmów. Pod wieczór przyszedł ukrainiec z zapytaniem czy nie potrzebujemy kobiety? Odpowiedź była jasna nie.
28.01.2011. Piątek .
Wstaliśmy około 7.00 jak zwykle poranna toaleta , śniadanie itd. Tata wziął się za "lekcje". Poszliśmy do brokera oddać przepustkę i kupiliśmy w stołowej bułki , które zjedliśmy na " kawie " u pana Krzysia , po powiadał mi o trasie na Syberię - także było miło. Potem poszliśmy do stołowej na obiad: rosół , a na drugie befsztyk z kaszą. Pogadaliśmy z polakami: jednym z Siedlec , a drugim z Rejowca no i oczywiście z panem Krzyśkiem. Przed 13 przyniósł polak papiery swoje i nasze : i pyta czy dacie dyszku ? Tata odpowiedział , że damy. I ruszyliśmy w stronę granicy na trzy zestawy. Jechaliśmy "wspaniałym" kolcem Kałusza jakże równym jak stół. Za Kałuszem droga też nie za specjalna , ruch był duzy (wiadomo piątek - praźnik) , koło Krono gaje. W okolicy Doliny zaczęły się górki - w końcu to Karpaty. W Stryju znowu na rondku przed wiaduktem stali gaje , a my kręciliśmy na Lwów. Za Stryjem droga była znacznie lepsza , równa i prosta. Za Mikołajowem droga już wogle na poziomie: dwa pasy i równe czego chcieć więcej? Przed stadionem gaje 3 Ładzianki. We Lwowie byliśmy o 16 , ruch był przeciętny , kierowaliśmy się na Rawę Ruską. Zamiast jechać na wiadukt w kierunku Rawy to pojechaliśmy przez Woga. Także przelot zajął nam 15 minut. Za Lwowem gaje. Kilometr przed Żowkwą zatankowaliśmy na Wogu , zaplecze sanitarne jak za zwyczaj na Wogu - bardzo wysokie. Do granicy droga była taka o i typowa jazda ukraiców do końca na długich albo wogle nie gasić. Przed granicą byliśmy o 17.30 zrobiliśmy małe zakupy i stanęliśmy " w kolejkę " , której było kilka aut. O 18 wjechaliśmy do ukraińca , Tata poszedł załatwiać biurokrację , a mi kazał pilnować chałupę. Potem trzeba było odkryć naczepę do dosmotru . Na koniec załatwiliśmy czarnego , paszportowego i około 21 wjechaliśmy do polaka. Na dzień dobry w ojczyźnie była "stodoła" i szukanie w kabinie kontrabandy. O 22 Tata poszedł załatwiać celników , a ja zostałem odpoczywać.
29.01.2011. Sobota .
O 00.30 wyjechaliśmy z granicy , przed Tomaszowem było trochę patroli. Ruch był mały , kierowaliśmy się na Tomaszów potem Chełm gdzie Tata zostawił autko , ponieważ ładunek był do Lublina. Do Białej zabraliśmy się z panem Krzysiem. W domu byliśmy około 5.
Dziękuję za przeczytanie mojej relacji. Z góry przepraszam za błędy. Liczę na komentarze i opinie.
Pozdrawiam Łukasz .
|