wagaciezka.com - Forum transportu drogowego http://serwis.wagaciezka.com/ |
|
Podejście numer dwa http://serwis.wagaciezka.com/viewtopic.php?t=37250 |
Strona 1 z 1 |
Autor: | Michał [ 13 paź 2012, 18:49 ] |
Tytuł: | Podejście numer dwa |
Witam. Jak już większość ludzie zauważyła moje początki nie były łatwe. Problemy w poprzedniej firmie nauczyły mnie paru cennych rzeczy, które na pewno się przydadzą jeszcze nie raz. Ważne, że sprawę mam już za sobą i nie chcę do tego wracać. Minął miesiąc jak szukałem kolejnej roboty. Celowałem w transport krajowy, ale rynek pracy niestety nie oferował żadnych normalnych warunków. Postanowiłem, więc spróbować jeszcze raz międzynarodówki. Pomyślałem, że może nie będzie tak źle jak w poprzedniej firmie. Poszperałem i natrafiłem na ogłoszenie. Podczas rozmowy telefonicznej umówiłem się na rozmowę kwalifikacyjną. Pojechałem następnego dnia. Pierw pogadałem ze spedytorem jak robota u nich wygląda etc. Ogólne info o firmie. Pół godziny później przyjechał szef. Gadka szmatka, dał mi atlas do ręki, adres i szukaj pan tego. Byłem nieco zdziwiony, pierwszy raz takie coś widzę żeby sprawdzali umiejętność korzystania z map i atlasów. Oczywiście poradziłem sobie bez problemu, ojciec mnie w trasie na mapach wychowywał. Później test ogólnej topografii Europy i sprawdzenie czy poprzednia firma na pewno istnieje… Nie było problemu. Na początek propozycja 18gr/km 10 – 14k km w miesiącu. Ogółem nie za dużo. Ale ok., każdy kiedyś zaczyna. Zanim wyszedłem z biura szef zadał mi pytanie czy chciałbym wziąć kogoś na przyuczenie. Ja odparłem na to, że sam się przecież jeszcze uczę i nie mam za dużego doświadczenia. Stwierdził, że wiem wystarczająco dużo, żeby kogoś wziąć. Szybka kalkulacja w myślach i się zgodziłem. W firmie nalegali żeby jak najszybciej wyjechać, ale niestety, szkoła ważniejsza, wyjechać mogłem dopiero w poniedziałek. Przez te 5 dni szykowałem się do trasy. Spakowałem najważniejsze rzeczy, oczywiście podstawą był atlas i parę innych map. W poniedziałek o 9 zgłosiłem się w biurze. Podpisaliśmy umowy, poznałem nowego kierowcę i pojechaliśmy po auto na pobliski parking. Samochód to stary master, 2.5DCI 120Km. W środku syf, jakieś starocie porozwalane, pełno kurzu… Pomyślałem, że będzie co sprzątać na weekendzie. Masterem pojechaliśmy na zakupy do Tesco. Trochę zeszło, bo przecież ja lubię co innego niż on i odwrotnie, ale jakoś się dogadaliśmy. Kolega pojechał do domu a ja dostałem polecenie oczekiwania do 15 na parkingu, a jeśli nic nie będzie to auto pod dom. O 15.10 Byłem już w drodze do domu. Zjadłem obiad, chwile się poobijałem po domu i postanowiłem wysprzątać auto… Doprowadzenie dołu kabiny do stanu używalności zajęło mi ok. 6h. Wtorek lepszy nie był, kręciłem się w okolicach domu z telefonem przy sobie. Od szefa 0 odzewu. W środę miałem nadzieję, że już się coś pojawi i w końcu wyjedziemy. Obudziłem się o 7 żeby być bardziej czujnym. O 9 telefon, że jeśli się nic nie znajdzie to jutro czyt. Czwartek, będzie załadunek w Siemianowicach. Wstałem, ogarnąłem się coś zjadłem. W międzyczasie telefon, że szybko, bo do 12 jest załadunek. Zabrałem wszystko, co potrzeba i idę do auta. Już zaczynają się problemy, akumulatory padły. Kombinowanie, dzwonienie po kumplach, kto może przyjechać i odpalić z kabli… Po godzinie w końcu wyjechałem, na zjeździe na Bielszowice czekał szef z Krzysiem. Szybkie tłumaczenie i pojechaliśmy. Załadunek w Czechach, więc A1 w kierunku Rybnika. Krzysio miał ustawić nawi na drogi płatne i wbić adres… Poległ przy tym, a zapewniał, że zna się na obsłudze tego urządzenia. Po odstaniu swojego w korku, objazdach i innych dojechaliśmy do Krzyżanowic. Mój błąd, że nie spojrzałem w mapę. Nawigacja prowadziła przez jakieś osiedle domków jednorodzinnych, ani jednego znaku o jakiejkolwiek możliwej granicy. Na chłopski rozum kierowałem się na chałupki. Po drodze miliony telefonów i larmo gdzie my jedziemy… Dosadne wytłumaczenie błędu szefowi pomogło, stanąłem, popatrzałem w mapę, skorygowałem z nią nawi i pojechaliśmy. Chwilę później byliśmy na załadunku. Miały być dwie palety 800kg, okazało się, że były to jakieś części do Vikinga (producent kosiarek i tych takich tam ogrodniczych narzędzi) i zamiast tego, co było napisane, załadowaliśmy 4 paleto boxy o wadze 216kg. Leciutki ładunek, ale 4 pasy zarzuciłem. Tzn. zarzuciłem… Pokazałem Krzysiowi na jednym jak to się robi i dalej sam spinał a ja powędrowałem po papiery. Zdziwiłem się, bo Cysio zrobił wszystko tak jak prosiłem. Nawet plandekę sam pozapinał. Papiery odebrane, plandeka zapięta i pojechaliśmy. Oczywiście, zapomniałem zmienić w nawi omijanie dróg płatnych… Chwile pojeździliśmy po poboczach i się skapnąłem. Akurat, gdy zmieniałem ustawienia dzwonił szef. Wytłumaczyłem i pognaliśmy dalej. Zaciekawiły mnie Czechy. Dużo 12% zjazdów i podjazdów, miasteczka, zachowanie ludzi i kierowców… Zrobiło to na mnie pozytywne wrażenie. Szef to spieprzył. Wysłał miasto i kod do niego na które mieliśmy się kierować, bo coś tam. Oczywiście miasto inne i kod inny. Kolejne telefony. Tym razem bardziej dosadnie wytłumaczyłem, że to On zrobił błąd a nie ja. Ton rozmowy uległ zmianie, jechaliśmy tak, jak kierował nas po kodzie… Trochę czasu w dupie, ale żaden ekspres, na spokojnie sobie lecieliśmy na Ceske Budejowice. Jazdy wyszło trochę więcej niż chciałem, a bo to sprawa z szefem, a to tu się zatrzymaj, bo chce zapalić… Austrię przelecieliśmy autostradami widząc pomału zarysy gór. Wyobrażałem sobie tylko jak to wszystko musi w dzień wyglądać. Do Langkampfen dojechaliśmy nieco po 2. Znaleźliśmy miejsce obok jakiejś budowy i poszliśmy spać. Krzysztof oczywiście znał hierarchie, nawet się nie apelował o kurnik. Budzik obudził o 7, szybki ogar, śniadanie i telefon czy jesteśmy na miejscu. Głupie pytanie, przecież w samochodach są GPSy więc mogli sobie sami zobaczyć. Pierw dzwoni szef, żeby jechać o 8 na rozładunek. No to jak 8 to 8. Nie śpieszyło się nam. O 7.30 kolejny telefon, tym razem od spedytora, czy jesteśmy już rozładowani. Mówię jak sprawa wygląda i jak nam szef zalecił, to znowu zmiana planów i od razu pojechaliśmy się rozładować. Podjechaliśmy pod firmę, ja poleciałem z papierami a Kristof zajął się rozpinaniem pasów. W sumie to cały rozładunek trwał jakieś pół godziny od czasu wjazdu do czasu wyjazdu. Mieliśmy już kolejny załadunek, tym razem kierunek Włochy. Miejscowość nazywała się Hall In Tirol z którą Tomek(SW) miał ostatnio dużo do czynienia. Około 60km podjazdu. Autostradą szybko przelecieliśmy. Przed wjazdem na firmę kierowca ciężarówki coś mi machał i mrugał długimi, ale nie miałem zupełnie pojęcia, o czym mówił. Pokazywał coś na górę, wylazłem, zobaczyłem i wszystko było w jak najlepszym porządku. Zajechaliśmy pod jedne biuro, okazało się, że to te i nie te. Znaczy się te, ale mamy jechać pod inne. Ok., no problem kolega. Podczas podjazdu poczułem, że auto się inaczej zachowuje. Zaparkowałem, obszedłem auto i problem był taki, iż należało zmienić koło. Wbiła się dosyć wielka śrubka, ale była wystarczająco wciśnięta, aby powietrze szybko nie uciekało. Lewarek, klucze, próbujemy odkręcać. Po niecałych pięciu minutach prób odkręcania, firmowy klucz uległ destrukcji pod naporem siły Krzysia. Mieliśmy się załadować, ponieważ był to ekspres na Włochy a tu dupa, koła nie możemy zmienić. Oczywiście, pytaliśmy się ludzi czy ktoś ma klucz, ale niechętnie chcieli pomóc polakom. W końcu zdarzył się jeden dobry, a za nim drugi z brechą przyleciał, solidarni kuźwa… Dwie godziny i kółko było zmienione. W międzyczasie jeszcze parę telefonów od szefa, spedycji powiększało zdenerwowanie. Ładowaliśmy pocztę austryjacką. Pięć palet, 946kg. Ładować musiałem sam. Popieram taką formę wysiłku, zawsze to trochę „odpoczynku” od jazdy. Pytałem się czy mogę to spiąć pasem, bo ani belki nie było ani nic innego, czym szłoby ostatnią, samotną paletę zabezpieczyć. Austryjak mówi, że nie ma problemu, mogę spinać. Narożniki i najlepszy pas poszedł w ruch. Raz dwa i spięte. Chociaż nie byłem za to do końca pewny. Papiery załatwione, więc możemy jechać, pomyślałem. Inaczej też nie było. Kierowaliśmy się pierw na Innsbruck, później w dół na przełęcz Brennero. Mimo jazdy po 30-40km/h i ciągłej zmiany biegów z 2 na 3 i ich redukcji byłem pełen podziwu. Widoki niesamowite. A jako że my nie dostaliśmy żadnej gotówki na trasę, a sami z małego zakłopotania nie mieliśmy swojej padła decyzja o ominięciu mostu… Jazda dołem jak już wspomniałem miała swoje plusy i minus. Na szczęście zaraz za granicą wbiliśmy się na A22 i kierowaliśmy się na Affi, aby ominąć jazdę przez Veronę. Później znowu autostrada i dojazd na pierwsze miejsce zrzutki. Papiery dostarczone, numer rampy mamy, więc się podstawiliśmy. Rozbieramy plandekę i na nieszczęście ujrzeliśmy wywaloną paletę… Pas, mimo tego, że był w miarę mocno spięty nie dał za dużo, a jeszcze tylko pogorszył sprawę. Pracownicy stali przy nas i patrzeli czy czegoś nie bierzemy, a my przepakowywaliśmy paletę na inną. Chwilę czasu to zajęło, problemów większych nie było, w cmr wprowadzili tylko korektę, swoją część rozładowali i pozwolili jechać na drugie miejsce. Dojazd, mimo tego, że było to tylko ok. 70km zajął nam nieco półtora godziny. Włochy nie są przyjemnym krajem do jazdy. Drugim punktem była jedna z hal SDA Expres. Znalezienie jej też nie stanowiło większego problemu. Za to brak pierwszej plomby z pierwszego rozładunku już tak. Na papierach w korekcie był napisany numer kontaktowy, ale jak tu Włochom wytłumaczyć, że mają tam zadzwonić… Kalecząc włoski, niemiecki i angielski, gestykulując oraz posługując się „gadżetami” wyszedł niezły kabaret. Zanim się skapnęli, że miałem prędzej jeden rozładunek to minęło dobre pół godziny. Ale ok. papiery podpisane na wjeździe, czyli teoretycznie nie musiałem już się rozładowywać. No, ale przecież nie będę taki.. Rozładowaliśmy się i wyjazd za bramę. Na przejechanie ok. 500km musieliśmy przeznaczyć 10h… Zdecydowanie za dużo, no, ale co tam, nikt się nie czepiał, każdy wiedział jak to wyglądało, więc git. Nie zdążyliśmy silnika zgasić a już był adres kolejnego załadunku. Podjazd 63km, landem. Kolejna godzina w dupie. Na miejscu stała ciężarówka i osobówka, w której jakaś para robiła złe rzeczy… Stanęliśmy przed bramą, jako że była 23 a dopiero o 8 załadunek to można było zrobić coś ciepłego do jedzenia. Pierogi z mięsem były strzałem w dziesiątkę/ Pojedli, posprzątali i poszli spać. Spało się tak dobrze, że dopiero o 8.30 wstałem. Wjechaliśmy na zakład, dogadaliśmy się, co do załadunku i czekamy. Nagle zaczęły się robić jaja. Wymierzali pakę czy wszystko im wejdzie, z jednej palety i jednej skrzyni zrobiły się 3 duże przemysłówki, dwie jakieś paletki z krzesłami i kartony. Godzinę się dowiadywałem ile to wszystko ma wagi. Teoretycznie było 1200kg, ale na zdjęciach zobaczycie, że musiało być sporo więcej. Ja na to wpływu nie miałem, ile wpisali tyle wpisali, ważne, żeby z dokumentami się zgadzało. Z firmy wyjechałem ja, przejechałem kawałek i stwierdziłem, że skoro mamy dużo czasu na przejechanie prawie 1300km to pojedzie Krzysiek. Trochę pokręciliśmy się po miejscowych landówkach żeby dostać się na autostradę. Gdybym miał porównać życie za dnia we włoskich miasteczkach do tych, które znajdują się w Hiszpanii to zdecydowanie mogę powiedzieć, że pod tym względem Hiszpania wymiata. Zupełnie inaczej tam to wygląda. Wracając do tematu. Jechaliśmy już autostradą, spokojnie, bez pośpiechu, dużo czasu było. Ja coś grzebałem w radiu i obserwowałem to, jak jedzie. Środkowy pas, raz 85 raz 95… Zachciało mu się palić. Próbuje odpalić fajkę, zwalnia, ciężarówki wyprzedzają nas z prawej strony. Głośno spytałem, jak on jedzie, to przyśpieszył trochę. Chwilę później akcja się powtarza, tym razem gorzej, już nie patrzy na drogę tylko pełne skupienie na fajce, zaczyna zjeżdżać w prawo, mowie mu, ze ma jechać normalnie, nie reaguje. Dosłownie na chwilę przed zacząłem krzyczeć i się wydzierać, na szczęście szybko zoriętował się, o co chodzi i odbił w lewo. Między lusterkiem a podłogą naczepy było może z jakieś 5cm. Serce mi biło jak głupie, spocony zimnym potem zjeb**Em go równo. Poskutkowało na jakiś czas. W okolicach Lonato Del Garda zjechaliśmy na landówkę, bo przecież to są oszczędności przy śmiesznych cenach autostrad włoskich. Kierunek Affi i dalej na Brennero. Nie ma tu co wiele opisywać, droga obok autostrady wiodąca przez miasteczka i pola uprawne. Jak się nie mylę to winogrona i gruszki sobie rosły. Nie raz wlekliśmy się za jakimiś miejscowymi, traktorami lub innymi spowalniaczami. W baku zaczęła doskwierać pustka, lampka rezerwy w końcu mogła się zapalić, żeby się nie zestarzeć. Stacja za 20km. Nie byłem pewny czy dojedziemy. Mówię Krzysiowi, jakie powinien utrzymywać obroty, żeby spalanie było najniższe to w jego odpowiedz usłyszałem „ty mi tu nie pier***Ol z prawego fotela, bo to ja prowadzę i czuję te auto.” Szczęście, że dojechaliśmy do stacji. Zatankowaliśmy 11litrów bo paliwo drogie. Trudno, na jakieś 100km starczy, to prawie tak na granicę. Ja wkurzony rozmyślałem na tym, co usłyszałem, robiłem zdjęcia i ogólnie unikałem jakiegokolwiek kontaktu z człowiekiem wiedzącym najlepiej. Nie raz tylko go opieprzyłem za rażące błędy na drodze. Starałem się mu wytłumaczyć, co robi źle, prawie jak instruktor na prawku, ale to nic nie dawało, albo za chwile popełniał ten sam błąd, albo robił to specjalnie. Przed dojazdem do granicy zrobiliśmy sobie małą przerwę żeby coś przekąsić. Oczywiście zaraz telefony dlaczego stoimy… Brak słów. Przy wyjeździ mało brakował do wypadku. Z „parkingu” wystrzelił jak poparzony zapominając, że jedna strona jest cięższa a ładunek jest załadowany pod sam dach. Mało brakowało, a zbieraliby nas z włoskiej landówki. Znowu pierw się wydarłem, żeby opanował sytuację, a później ponownie tłumaczyłem na spokojnie, dlaczego pewne rzeczy robi się tak, a nie inaczej. Dojeżdżaliśmy do granicy, rezerwa znowu zaczęła się odzywać. Tuż za granicą na pierwszym BP tankowanie, oczywiście znowu 11litrów. Nie wiem, czy mieliście kiedyś okazję jechać dołem przez przełęcz, ale chyba nie muszę nikomu tutaj mówić jak się należy zachowywać na stromych, krętych zakrętach. Niestety, mistrz kierownicy tego nie wiedział. Dostawał kolejne opierdziele, za swój styl jazdy bez pomyślenia. Oczywiście znowu tłumaczenie, czemu na takim biegu, czemu wolniej, czemu to, czemu tamto… Zatrzymaliśmy się w wyjątkowym miejscu. Ujrzeliśmy panoramę Alp. Widok, który urzeknie każdego. Powietrze, cicha muzyka dobiegająca z auta, śpiew ptaków. To wszystko poprawiło mi humor. Parę fotek i pojechaliśmy dalej. Kierunek Innsbruck. Do tego pięknego miasta zbliżaliśmy się już przy ciemniejszej atmosferze. Krzysio nie popełniał więcej rażących i zagrażających życiu błędów. Panorama oświetlonego miasta i skoczni była przepiękna. Teraz już wiem, dlaczego każdy tak chwali tamte kierunki. Z Innsbrucka jechaliśmy na granice Fussen. Oczywiście, Kristofer poczuł większy luz z mojej strony i sobie pozwalał. Z A12 zjechaliśmy na 179 i kolejna górska wspinaczka. Znowu zaczęło się przypominanie o większym zbieraniu zakrętów, wolniejszym wchodzeniu w zakręty etc. Na nic poszły moje upomnienia. Gdy moja czujność nieco spadła, kolega przybrał pobocze w dość niebezpiecznym miejscu. Kolejny raz zimny pot, larmo w aucie, porządny opieprz. Wszystko się we mnie kumulowało. Przed granicą zajechaliśmy znowu na stację. Tym razem do pełna, 96 litrów weszło. Był to piątkowy wieczór, ludzie siedzieli sobie w domach, barach, chodzili na spacery a my jak debile jedziemy do Hanoweru. Po przekroczeniu granicy wiadomo, większe kontrole u wroga. Jedna z nich to tzw. łapanka. Policjant sobie spokojnie stał, chciał nas puścić, mówię mu, żeby jechał, bo nikt nic nie chce, to ten pajac się zatrzymał. Wiem, że teoretycznie wszystko było ok., ale praktycznie nie wszystko było. Przeważnie każda kontrola niesie za sobą jakieś konsekwencje, tym razem się udało, standardowe pytania o kokainę, hasz i inne narkotyki, oddali papiery i pojechaliśmy dalej. Ściągnąłem sobie poduszkę z góry żeby przespać się jakąś godzinkę, aby później móc jakoś normalnie jechać. Niestety, nie dało się. Ja uciszyłem radio na minimum, tak, żeby coś słyszeć, ale też tak, żeby coś grało, ułożyłem sobie poduszkę i przez 15 min próbowałem zasnąć. Z minuty na minutę muzyka była głośniej tak długo aż wyłączyłem to całkiem. Kurde, przecież jesteśmy ludźmi, szanujmy się wzajemnie. Dalszy sen nie miał miejsca. Krzyś postanowił zapalić kolejnego papierosa… Znowu zaczął zwalniać, kręcić się po pasie, skupiał się na odpaleniu fajki. Zaczęła nas wyprzedzać ciężarówka. Każdego normalnego człowieka na kursie uczyli, że jeśli ktoś już wyprzedza, to mu się ten manewr umożliwia. Mu najwidoczniej nikt wcześniej tego nie pokazał… Gdy byliśmy na wysokości ¾ ciężarówki on zaczął przyśpieszać i urządzać sobie wyścigi, który będzie szybszy. Moje nerwy nie wytrzymały. Dajcie wiarę, że jeszcze w życiu, nigdy nigdzie się tak nie wydarłem jak na niego w tym aucie. Mało brakowało, a doszłoby do rękoczynów. Pierwszy parking, musiał się zatrzymać. Wsiadłem ja i pojechaliśmy. On długo nie wytrzymał, 10 min i poszedł spać do góry. Ja uprzyjemniałem sobie jazdę muzyką i rozmyślaniem o tym, ile rzeczy mogłem robić przez weekend. Ale niestety, taka praca kierowcy, zamiast czas spędzać z najbliższymi, w gronie, w którym żyliśmy na co dzień, w którym obcowaliśmy jeździmy gdzieś za granicą, siedzimy w autach i najzwyczajniej w świecie się nudzimy. Po 4 godzinach jazdy nadszedł niechciany kryzys. Zjechałem na parking, powoli już wysiadałem, zaczynała się jazda po całym pasie, od linii do lini, coś, czego każdy normalny człowiek chce uniknąć. Budzę wariata z góry, że ma schodzić, pojedzie kawałek, bo ja już nie daję rady. 10 Minut minęło zanim go dobudziłem, Mówię, żeby się ogarnął, twarz przemył i się chwilę przewietrzył, co by się dobrze czuł. Po tym znowu usłyszałem „bo jak się wkur… to pójdę spać i sam sobie pojedziesz”. Ja niestety milszy od niego nie byłem, zaproponowałem, żeby bardzo szybko wracał na górę, jeśli nie chce zostać sam na tym parkingu. Zaczęła się niebezpieczna jazda. Stawałem średnio co pół godziny, żeby się jakoś ogarnąć, Klima w aucie nie dawała oczekiwanego efektu. Po dwóch godzinach takiej jazdy nadszedł okres wybawienia. Mianowicie stau. Na zepsutym radiu podłyszałem, że stania na przynajmniej 3 godziny, więc znowu walenie w kurnik. Powiedziałem” Ty spałeś, więc nie zaśniesz tak szybko, pilnuj korka, ja idę spać, jak się coś ruszy to mnie budź” w międzyczasie jak spałem dzwonił szef, odebrał Krzysiu, a dialog wyglądał mniej więcej tak: Szef – Czemu stoicie? Krzysiu – Stoimy w korku Sz – co mnie w *uja robisz, że stoicie w korku, pewnie obaj śpicie K – ma Pan GPS więc niech sobie Pan sprawdzi, że parking był 3km temu, a ja stoję na zjeździe, więc to mało prawdopodobne żebyśmy spali. Sz – no dobra, a Michał co? K – poszedł spać a mi kazał pilnować korka Sz – ok., jak się coś ruszy to go budź, bo musicie zajechać na jeden parking po kase i zapas K – ok. dobranoc Tak jak przewidywałem, o 5.20 Sam się przebudziłem. Byliśmy blisko stacji, więc pozwoliłem mu dojechać. Na parkingu Krzyś poszedł spać, a ja załatwiałem sprawy z drugim kierowcą z firmy. Zeszło z 20 minut. Do przejechania 210km i 2.20H czasu na dojazd. Jechałem trochę szybciej walcząc ze snem. Znowu dzwonił szef, dlaczego tak szybko jadę (120km/h max – wtf? ) Wytłumaczyłem, co i jak, to stwierdził, że nie muszę być na czas. Zwolniłem i tak się kulając setką o równej ósmej dojechałem na miejsce. Pierw miałem zgłosić się do spedycji K+N gdzie miałem otrzymać dalsze instrukcje. Pani wzięła swoje papiery, potwierdziła mój przyjazd i wskazała miejsce rozładunku. Z początku myślałem, że to będzie przy jakiejś normalnej rampie czy w jakiejś hali, a tu dupa. Pierw objazd wielu hal i szukanie swojej. Po drodze zauważyłem reklamy z targów motoryzacyjnych IAA. W środku stały jeszcze jakieś naczepy. Podjechałem pod halę, wziąłem papiery i idę do środka. Nie wierzyłem swoim oczom. Takiej hali nawet magazyny biedronki nie mają. I weź tu Pan znajdź swojego wystawce… po 15 min w końcu do niego dotarłem. Jakich Włoch poszedł po widlaka i zaczęło się rozładowywanie. Półtora godziny minęło, papiery podpisane, jedziemy na pompe na weekend. Budząc się o 8 i idąc spać około 11 bo prawie 24h jazdy byłem wykończony. Ustawiłem webasto, żeby grzało po równo i polazłem do góry. Nieźle mnie wypiździało u góry, mimo tego, że co chwile ustawiałem webasto na więcej. Wstałem coś koło 16, przyjechał drugi busik, jakiś starszy gościu, ale od razu było widać, że w porządku. Przestawiliśmy się na drugą stronę, kawka, herbatka i trzeba gotować obiad. Spaghetti było idealne. Później ogólne sprzątanie, gadka szmatka i poszliśmy do środka oglądać film. Przetwornice mieliśmy włączoną około pół godziny, webasto przez dwie, a po 2,5h nie mogliśmy odpalić auta. Kable poszły w ruch, pochodził z godzinkę i poszliśmy spać. Rano totalnie leniwy dzień. Przewracanie się z boku na bok, spanie do oporu… Ale ileż można. Standardowo, kawka herbatka i tak jakoś dojechał do nas trzeci bus i przyszli kierowcy z dużych. Uniwersytet parkingowy w pełnym składzie. Gadaliśmy z dobre kilka godzin aż do czasu obiadu. Tym razem na obiad elegancko kartofelki, suróweczka, kotleciki i klopsiki. Więcej sprzątania niż to we wercie, bo i tak głodny dalej byłem. Zanim posprzątaliśmy była już 16. Jeden i drugi busik pojechał już na miejsce rozładunku, a my zostaliśmy sami. Krzysiek poszedł robić to, co mu najlepiej wychodzi, czyli spać. Ja zaszedłem do jednego z kierowców, którzy prędzej nas odwiedzili. 5H wymiany zdań na wiele zagadnień z dziedziny transportu. Ja się dowiedziałem paru ciekawostek, on miał lepsze obeznanie w przepisach i tak gadaliśmy do 23… Każdy wrócił do siebie, ja jeszcze przepaliłem auto i też się położyłem w kurniku. Rano standardowo pobudka o 7 w celu pobudzenia. Przed 8 zadzwonił telefon, 800kg, 2 palety do Włoszech, załadunek o 14, później dostaniesz adres. Wstaliśmy, wzięliśmy prysznic i ogarnęliśmy auto w środku i na pace po weekendzie. Do 12 my i auto pachnieliśmy. Prędzej pochodziło z pół godziny, zapięliśmy pasy i wyjeżdżamy. Od wyjazdu z parkingu auto zaczęło strasznie dymić na biało, cała autostrada była w naszych spalinach. Zaraz zjazd na pobocze żeby zobaczyć, co się stało. Z rury jeszcze dymiło i śmierdziało spalenizną. Jako, że nie zdążyliśmy dobrze opuścić pasa włączającego, postanowiłem ryzykować i wycofać na parking… Dziwię się, ze ADAC z BAG nie przyjechało, bo sytuacja miała miejsce przed kamerami. Nie odbyło się bez trąbienia, ale była to jedyna mądra decyzja, jaką mogłem wtedy podjąć. Zaraz telefon do szef, opisuję co się stało – na bank turbina. Zalecono mi sprawdzenie wszystkich płynów i zrobienie rundki po parkingu. Oleju coś ubyło, płyn chłodniczy w normie, na rundce auto dalej kopci. Ja jestem zielony z tej grubszej mechaniki, więc poradziłem się ojca. Sam powiedział, że jeśli turbo normalnie wchodzi na obroty i świszczy jak powinno to nic mu nie ma i obstawiał bardziej uszczelkę pod głowicą. Szef odmawiał nasz ładunek, kombinował i myślał, co to może być. Ja pierw się cieszyłem jak dziecko, w końcu zjadę do domu prędzej, a nie tak jak się umawiałem, i to nie z mojej winy. Cała radość przeszła, gdy uświadomiłem sobie, że będziemy koczować na parkingu. Poniedziałek jako tako zleciał, szukaliśmy przyczyny, przewinęło się kilku polaków, którzy starali się pomóc, ale na nic to się zdało. Po południu przeszliśmy się na pompę po drugiej strony, żeby obadać sytuację, jak to tam wygląda. Nic ciekawego, ale godzina zleciała. Jakoś przed 21 wróciliśmy z tułaczki parkingowej, wypiliśmy ciepłą herbatę i każdy do spania. Na zewnątrz 3 stopnie, webasto już nie działało, bo Krzysiu musiał mieć sprawny laptop. Ubrany w dres, owinięty w koc i zapięty w śpiworze jakoś zasnąłem. Pomyślałem, że to jedna noc to przetrwamy. Przebudzałem się po kilka razy, niektórzy chyba wiedzą, co to za spanie jak w czoło i uszy piździ, a dwie pary skarpet nie wystarczają. Dla mnie wtorek zaczął się o 9, musiałem wypić i zjeść coś ciepłego, bo już mnie coś brało od tego zimna. Godzinkę później wróciłem do kurnika. Tak leniuchowałem jakoś do południa. Jako, ze miałem czegoś nauczyć Krzysia to wręczyłem mu atlas do ręki i poprosiłem o podanie najszybszej i najprostszej drogi z Katowic do Berlina. Po 10 min usłyszałem, ze mam się kierować na Gorzów Wlkp. Po tej odpowiedzi podziękowałem za współpracę. Nie było sensu uczyć go tego, jak się korzysta z map czy atlasu. Szkoda było moich nerwów. Idąc dzień wcześniej na stację obok, zauważyłem dosyć dziwną i specyficzną górkę. Jako że i tak nie było nic ciekawszego do roboty wziąłem papiery, telefony, aparat i poszliśmy na ową górkę. Dobre 20minut szliśmy przed siebie pytając przechodniów o jakiś sklep w pobliżu. Wzniesienie zostało zdobyte, a widok z niego był piękny. Zobaczyliśmy panoramę jakiegoś miasteczka, to jak Niemcy spędzają czas wolny, jak życie u nich różni się od tego u nas, na zakopconym Śląsku. Tutaj świat był inny, ludzie wychodzili na spacery, dzieci bawiły się z rodzicami, puszczali latawce… Wszystko było takie normalne, a nie tak jak w Polsce, gdzie oboje rodziców pracuje a dzieci siedzą w domach przed komputerem i wypisują głupoty. Posiedzieliśmy chwilkę na górze i poszliśmy do miasteczka. Pierwszym zaskoczeniem były dach domków, na których była ziemia i jakieś kwiatki… Dziwne to było. Poszliśmy dalej, jakiś duży plac, coś w stylu rynku. Zza roku ujrzałem bar jakiś. Tak gadam z Krzysiem i stwierdziliśmy, że na obiad zjemy po niemieckim kebabie. Zanim dogadaliśmy się z Turkami po niemiecku to upłynęło trochę czasu. Ostatecznie zjedliśmy po kebabie i poszliśmy dalej. Sami nie wiedzieliśmy, dokąd, byle przed siebie, byleby czas zleciał. Tak krążyliśmy po miasteczku z dobre dwie godziny zahaczając jeszcze o aldika w celu zakupienia jakiegoś napoju oraz słodyczy. Postanowiliśmy wracać do auta, bo robiło się już trochę późno a i kropić coś zaczęło. Tak szedłem z Krzysiem i pytałem go, jak on to wszystko widział i jak myślał, że będzie. Po usłyszeniu, ze „myślałem, że wsiądę do auta, coś tam załaduję, będę sobie jechał i miał na wszystko wyje***Ne” miałem dość. Nie musiał już kończyć. Podczas powrotu zadzwonił szef. Niestety, ta rozmowa nie była dla niego miła. Szef chciał przyjechać i naprawić nam auto, żebyśmy mogli jechać dalej. Ja stanowczo odpowiedziałem, że takie coś nie wchodzi w grę. Nie za takie traktowanie. Spytałem się jak będzie z tym transportem. Nie wiedział. Poinformowałem go tylko o tym, ze jak do środy nie będzie miał żadnej lawety czy innego środka transportu dla nas, to zostawiam auto na parkingu i wracam do domu stopem. Szczęście chciało, że akurat kilu wracał z Holandii, więc z transportem nie miałbym żadnego problemu. Po dwóch godzinach znowu zadzwonił szef. Usłyszałem, że laweta będzie za jakieś 2-3 godziny. Nudząc się, gotując tam coś na pace czekaliśmy na transport. Minęły trzy godziny a lawety nie ma. Coraz bardziej wierzyłem w to, że wrócę tandemem do domu. Zadzwoniłem do szefa z pytaniem, czy ta laweta na pewno będzie. Tak, będzie na pewno, usłyszałem. Teraz czekaliśmy do 23, bo na tym przełomie miała się pojawić. Poszliśmy po wodę, pogadaliśmy z kilkoma polakami i trafiliśmy na dwa busy z Polski. Pogadaliśmy trochę i zaprosiliśmy do nas do rajki, w sumie staliśmy sami, a za nami już się ciężarówka ustawiła. Miejsca więc było. Podjechaliśmy na miejsce i znów dzięki kablom próbowaliśmy uruchomić naszego dziada. Pierwsza próba rozłożyła mastera, z którego czerpaliśmy prąd. Minęło dobre pół godziny zanim odpaliliśmy naszego. Ale jak już chodził to chodził. Przynajmniej szło w środku trochę zagrzać po dwóch dniach siedzenia w piździawie. Krzysiu jak zwykle był zajęty swoimi fajkami do czasu aż jeden kiero nie zaproponował mu skręcenia jointa... Ja siedziałem z innym kierowcą, poczęstował piwkiem i znowu gadka o robocie. 23 szybko nadeszła, a lawety nie było. Już nawet się tym nie przejmowałem. Jakoś przed północą, jak się już miałem zbierać do siebie, zadzwonił szef z pytaniem czy laweta już jest. Odpowiedziałem, że nie i się rozłączył. O północy wróciłem do siebie, przepaliłem jeszcze auto, patrzę i widzę, że ktoś idzie do nas. Przyszedł jakiś młody gościu i się pyta czy to nas ma zabrać. Ogarnęła mnie radość. Tel. do szefa, że laweta już jest i że rano to załadujemy i wyjedziemy. Pogadałem chwilę z kierowcą i zaczęły się robić jaja. Powiedział, ze ma wziąć tylko auto, bez kierowców. Chwila pieprzenia i jeden mógł jechać. A co z drugim? Znowu telefon do szefa, tym razem Krzysiu chciał z nim gadać. Bez skrupułów oddałem telefon w jego ręce. Nie wiem czy to ja zrobiłem błąd, że mu go dałem, czy to on nie ma nic pod kopułą. Takiej składanki, wyzwisk, gróźb i innych od nikogo jeszcze nie słyszałem, a on tak do szefa… Kłócili się ze sobą przez 10 minut, jeden na drugiego, a obaj tacy sami. Wyszło na to, że jeden z nas będzie wracał w kurniku na lawecie. Pogadaliśmy jeszcze chwilkę z kierowcą i poszliśmy w końcu spać. Rano wstaliśmy koło 9. Szef zalecił zrobić jeszcze z dwie rundki po parkingu w celu sprawdzenia czy dalej jest tak jak było. Owszem, kopciło, ale już nie tak bardzo jak przedtem. Stanęliśmy z boku, poranna kawka i herbatka, jakieś szybkie śniadanie. Postanowiliśmy, że wypijemy kawę i wjedziemy na lawetę. Ja poszedłem do auta ogarnąć papiery, za chwilę przychodzi Krzysiu, odpala auto i chce wjeżdżać na pakę. Upomniałem go, że jak chce wjechać jak krzywo stoi. Wyprostował. Na najazdach już nie byłem za niego pewny, więc wyszedłem z auta. On oczywiście fajeczka, muzyczka, tak, jakby to już robił zawodowo. Było nas 3, każdy mu mówił, lekko w lewo i do przodu. On zaś mądry, obrót kierownicą, gazu co nie miara, a sprzęgła oszczędzał jak się tylko dało. Bach! Auto utrzymuje się na podpórce na deskę na przyczepie, kierunek rozbity, zderzak lekko wgnieciony, prawe koło wisi w powietrzu, a Krzysiu się w środku cieszy. Sam już nie mogłem wytrzymać ze śmiechu, mimo tego, że rozbił auto. Dopiero później dotarło do niego, jak każdy mówił ile to może kosztować. Zaraz zaczęło się proszenie, żebym nic nie mówił etc. Powiedziałem, że ja nic nie powiem, ale jak szef się mnie o to spyta, to skieruję go do niego, bo nie mam zamiaru płacić za jego dwumiesięczne doświadczenie z DPD. Belki, klocki, lewarki i w końcu jakoś zjechał. Wjechałem już poprawnie na pakę, zapięliśmy plandekę i w drogę. Nie wiem, co naszło tego kierowcę, żeby w 3 w Niemczech jechać w tej kabince. Kierowca brudny, śmierdzący, auto wcale nie lepsze, w nocy pół parkingu obudził trzeszczącymi plastikami. Obrzydzenie mnie brało, jak można do takiego stanu doprowadzić siebie i auto. Z tego zapachu stęchlizny mało, co się nie zarzygałem. Po 3 godzinach jazdy czas na jakąś pauzę i przeprowadzkę Krzysia do kurnika na pace. 15 Min i jedziemy dalej. Kolejne pół godziny wykręciliśmy jakoś za ringiem. Wjechaliśmy do kraju i już się zaczęły kombinacje. Tu bezpiecznik wyciągnięty, tu coś innego, później znowu chciał kombinować z tarczkami… Po drodze do Długołęki, bo właśnie tam był serwis, mieliśmy kilka postojów na tankowanie i inne takie kombinacje. O 23 byliśmy na miejscu, w sumie 11 godzin jechaliśmy wraz z postojami. Serwis zamknięty, spać mi się nie chciało. Jakiś czas prędzej umówiłem się ze Sznajderem. Przyjechał po mnie i pojechaliśmy na kawę na pobliskie BP. Znowu gadka o robocie, moim zmienniku, przygodach i innych dziwnych rzeczach, które mi się przytrafiały. Po dwóch godzinach wróciłem do auta i poszedłem spać. Rano o 9 zepchaliśmy mastera z platformy i w 7 osób zaciśliśmy go do warsztatu. Szef ciągle zakładał, że na bank to wina turbiny. Jak się po dwóch godzinach okazało, turbina jest sprawna. Szef wkurzony jeszcze bardziej. Powiedział, że mamy to pieprzyć i wracać powoli na bazę bocznymi drogami. Tak też zrobiliśmy. Pierw tankowanie, sprawdzenie płynów i oleju i powoli kierowaliśmy się z Oleśnicy na Opole. Po drodze kilka przerw na sprawdzenie podstaw. Krzysiu im bliżej firmy tym bardziej się stresował, ze słabości i strachu wypił 3 piwa. Jakoś koło 16byliśmy na bazie. Szef zaraz powiedział, że przez telefon to potrafi wyzywać, a jak jest oko w oko to się słowem nie odezwie… Podczas powrotu oleju nie ubywało, płyn chłodzący też był w normie, aczkolwiek odczułem, że auto jest słabsze. Na bazie wypakowaliśmy się z auta, zdaliśmy wszystko i w poniedziałek jadę się rozliczyć. O zmienniku nie będę więcej pisał, przynajmniej wiem, dlaczego nikt nigdy nie chce brać nikogo na przyuczenie. Z firmą się rozstaje, bo czy to normalne, żeby dwóch kierowców stało 3 dni bez zapewnienia godziwych warunków? Nie wiem jak inni, ale ja nie zamierzam być traktowany jak śmieć i pionek. Jakieś zasady w życiu trzeba mieć. Ja mam takie, a nie inne. Tyle ode mnie. Czechy, które tak bardzo mi się spodobały Austria, rozładunek i podjazd na załadunek Nieszczęsne koło Zastosowanie tego, co ASP pokazywał w swoim temacie. Austria, Hall in Tirol Przełęcz Brennero w stronę Włoch Włoskie widoki z A22 Załadunek do Niemczech Trochę autostradą, trochę landem Taaa... 1200kg... Brennero w drugą stronę Rozładunek na targach IAA Weekend czas zacząć Wspomniana wędrówka na górkę W takim miejscu staliśmy 3 dni zanim nas zabrali W taki sposób i takimi pojazdami prowadzi się import samochodów z Niemiec Przerwa gdzieś przed Opolem, DK94 w okolicach Pyskowic, Dziewczęta z Gliwic No i jakiś daremny filmik na koniec http://www.youtube.com/watch?v=ixA48reu ... ture=g-upl Mam nadzieję, że się podobało a wszystkie niejasności zostaną wyjaśnione w tym temacie. |
Autor: | Kwiatula [ 13 paź 2012, 22:01 ] |
Tytuł: | Re: Podejście numer dwa |
Bardzo fajny opis, sama sytuacja nieciekawa raczej, a takiego ucznia to bym chyba zabił w pierwszym dniu, także wielki plus za cierpliwość. Jak rozumiem to ostatnia trasa w tej firmie? |
Autor: | filippo [ 13 paź 2012, 22:35 ] |
Tytuł: | Re: Podejście numer dwa |
Godzisz się na 18gr/km w podwójnej obsadzie na busie, bierzesz chłopa na przyuczenie i nie śpicie w kurniku na zmianę - dziwne trochę te Twoje "zasady". A propos samego tekstu. Szczegółowo to wszystko opisujesz ale miejscami jest to słowotok w którym ciężko się połapać. Jakieś przerwy w tekście sprawiłyby, że były bardziej czytelny a tak zbity jest w jedną kupę. Nie ma w polskim słowniku takich wyrazów jak "pierw" i "zaciśliśmy" PS: Ile byś oszczędził sobie stresu jakbyś mu sam te fajki odpalał |
Autor: | Adamek_20 [ 13 paź 2012, 22:36 ] |
Tytuł: | Re: Podejście numer dwa |
Opis racja fajny ale chłopak ma zerowe doświadczenie i wybrzydza jak by miał 10lat doświadczenia bez przesady. Tak samo ciśniesz po Krzysiu a szczerze to myslę,że On lepiej by se poradził niż Ty. Jak można pobłądzić na śląsku skąd pochodzisz?Skoro tak świetnie czytasz z map. Ale nie załamuj się i nie wybrzydzaj podłapiesz doświadczenia i wtedy będziesz mógł szukać czegoś lepszego bo teraz na wiele nie licz |
Autor: | Marix [ 13 paź 2012, 22:57 ] |
Tytuł: | Re: Podejście numer dwa |
Rzadko czytam opisy tras, ale tytuł mnie zachęcił. Dotrwałem do końca i odczucia ogólnie mam mieszane. Opis bardzo dobry, podziwiam za chęci, zdjęcia fajne. Zgadzam się, że trzeba się szanować, nawet w transporcie, gdzie praca jest ogólnie, "jaka jest". Z drugiej strony, to co koledzy napisali przede mną. Już na początku czytania, gdy przeliczyłem sobie pieniążki, uśredniwszy do 12 000 km, zobaczywszy wynik 2160 na kalkulatorze zacząłem się zastanawiać, czy poprawnie używam kalkulatora Do tego ta dziwna historia ze świeżakiem, którego Ty, również świeżak masz uczuć. Dla mnie od razu byłby to sygnał jaka to jest firma. Ano taka, w której nikt nie chce jeździć. Stąd takie desperackie kroki. Odnośnie samych przygód ze zmiennikiem.... To są powody, dla których w życiu bym się nie zgodził na podwójną, chyba, że z dobrym, ogarniętym kumplem. Swoją drogą moja niewielka przygoda za kółkiem dużego, jaką opisywałem na forum, też mnie trochę zniechęciła z uwagi na "specyficzną specyfikę" pracy w podwójnej obsadzie. Z drugiej strony nikt nie rodzi się alfą i omegą i trochę w podwójnej pojeździć by wypadało, kwestia tylko na kogo się trafi... |
Autor: | Fuller [ 13 paź 2012, 23:04 ] |
Tytuł: | Re: Podejście numer dwa |
dla mnie to masakra, rozumiem kiepska praca-ale zdobywam doświadczenie... ale robić po 12tys km żeby zarobić 2.2tys?! wydasz min. z 500na jedzenie i co zostaje? ciekawe czy jest tam jakiś kierowca co pracuje dłużej niż 2/3miesiące... |
Autor: | igoR84 [ 14 paź 2012, 0:18 ] |
Tytuł: | Re: Podejście numer dwa |
Opis bardzo mi się podobał. Wydajesz się być rozsądnym człowiekiem więc kwestia czasu i trafisz do dobrej firmy, ta z opisu jak widać kiepska. No ale każde doświadczenie jest dobre, negatywne też, będzie to owocowało w przyszłości Cytuj: dziwne trochę te Twoje "zasady".
myślę że kolega liczył na coś lepszego, jego zasada polega na tym że nie tkwi w bagnie.Cytuj: Opis racja fajny ale chłopak ma zerowe doświadczenie i wybrzydza jak by miał 10lat doświadczenia bez przesady.
głupot nie wypisuj, to że nie ma doświadczenia nie znaczy że ma jeździć za miskę ryżu.
Tak samo ciśniesz po Krzysiu a szczerze to myslę,że On lepiej by se poradził niż Ty. Jak można pobłądzić na śląsku skąd pochodzisz?Skoro tak świetnie czytasz z map. Ale nie załamuj się i nie wybrzydzaj podłapiesz doświadczenia i wtedy będziesz mógł szukać czegoś lepszego bo teraz na wiele nie licz |
Autor: | Michał [ 14 paź 2012, 0:49 ] |
Tytuł: | Re: Podejście numer dwa |
Cytuj: Bardzo fajny opis, sama sytuacja nieciekawa raczej, a takiego ucznia to bym chyba zabił w pierwszym dniu, także wielki plus za cierpliwość.
Ta, pierwsza i ostatnia. Gdyby nie takie traktowanie ludzi to pewnie bym został. To, że auto się zepsuło to pikuś, przecież to tylko żelastwo Jak rozumiem to ostatnia trasa w tej firmie? Cytuj: Godzisz się na 18gr/km w podwójnej obsadzie na busie, bierzesz chłopa na przyuczenie i nie śpicie w kurniku na zmianę - dziwne trochę te Twoje "zasady".
Nie mam co wybrzydzać z kasą przy moim prawie zerowym doświadczeniu. Czy ja biorę... Siłą rzeczy został mi wciśnięty, jako nowy za dużo do gadania nie miałem. Samemu byłem w szoku, że młody, uczy kogoś o podobnych kwalifikacjach. A propos samego tekstu. Szczegółowo to wszystko opisujesz ale miejscami jest to słowotok w którym ciężko się połapać. Jakieś przerwy w tekście sprawiłyby, że były bardziej czytelny a tak zbity jest w jedną kupę. Nie ma w polskim słowniku takich wyrazów jak "pierw" i "zaciśliśmy" PS: Ile byś oszczędził sobie stresu jakbyś mu sam te fajki odpalał Co do samego tekstu to tak, można dostać oczopląsu. Byłem w swego rodzaju transie i jak zacząłem pisać, tak skończyłem, aczkolwiek przyda się to na przyszłość Co do fajek... Nie toleruję czegoś takiego w aucie. Sam nie palę i jest to dla mnie obrzyda. Początkowo nie pozwoliłem mu palić w aucie, ale z drugiej strony, gdybym miał się co chwilę zatrzymywać, żeby on sobie mógł zapalić to szlak by mnie trafił Cytuj: Opis racja fajny ale chłopak ma zerowe doświadczenie i wybrzydza jak by miał 10lat doświadczenia bez przesady.
Wybrzydzać trzeba. Jest przecież tylu pracodawców, co jeden to lepszy. Także w tym można przebierać jak w rękawiczkach Tak samo ciśniesz po Krzysiu a szczerze to myslę,że On lepiej by se poradził niż Ty. Jak można pobłądzić na śląsku skąd pochodzisz?Skoro tak świetnie czytasz z map. Ale nie załamuj się i nie wybrzydzaj podłapiesz doświadczenia i wtedy będziesz mógł szukać czegoś lepszego bo teraz na wiele nie licz Mówisz, ze by sobie lepiej poradził. Nie wiem czy wspomniałem o tym w tekście, ale gdy posłałem go w celu ustalenia załadunku to wrócił dwa razy. Pierw nie wiedział kogo ma się zapytać, a później nie wiedział pod którą rampę mamy podjechać. Skoro dalej tak uważasz, to zatrudnij go u siebie, sam się przekonasz Co do map. Słowa prawie identyczne jak na konkurencyjnym forum, więc tam też odczytasz moją odpowiedź na to Wcale na wiele nie liczę Cytuj: Rzadko czytam opisy tras, ale tytuł mnie zachęcił. Dotrwałem do końca i odczucia ogólnie mam mieszane. Opis bardzo dobry, podziwiam za chęci, zdjęcia fajne. Zgadzam się, że trzeba się szanować, nawet w transporcie, gdzie praca jest ogólnie, "jaka jest". Z drugiej strony, to co koledzy napisali przede mną. Już na początku czytania, gdy przeliczyłem sobie pieniążki, uśredniwszy do 12 000 km, zobaczywszy wynik 2160 na kalkulatorze zacząłem się zastanawiać, czy poprawnie używam kalkulatora Do tego ta dziwna historia ze świeżakiem, którego Ty, również świeżak masz uczuć. Dla mnie od razu byłby to sygnał jaka to jest firma. Ano taka, w której nikt nie chce jeździć. Stąd takie desperackie kroki.
Co do Twojego kalkulatora. Pierwszy miesiąc miał być na umowę zlecenie za takie stawki jak podałem. Po okresie próbnym miała być umowa o pracę i najniższa krajowa, więc nie najgorzej A że świeżak uczy świeżaka... Przynajmniej teraz wiem, dlaczego nikt innych nie chciał go ze sobą zabrać i wypadło na mnie Odnośnie samych przygód ze zmiennikiem.... To są powody, dla których w życiu bym się nie zgodził na podwójną, chyba, że z dobrym, ogarniętym kumplem. Swoją drogą moja niewielka przygoda za kółkiem dużego, jaką opisywałem na forum, też mnie trochę zniechęciła z uwagi na "specyficzną specyfikę" pracy w podwójnej obsadzie. Z drugiej strony nikt nie rodzi się alfą i omegą i trochę w podwójnej pojeździć by wypadało, kwestia tylko na kogo się trafi... Ze zmiennikiem masz zupełną rację. Wszystko zależy na kogo trafisz. Albo tak jak ja trafiłem, na kogoś, kto nie ma o tym większego pojęcia, albo na takiego, któremu zależy na robocie i stara się to wszystko dograć jak najlepiej. W drugich przypadkach jest o wiele łatwiej, bo może odbyć się bez większego tłumaczenia co i jak i po jakimś czasie będziesz mógł sobie trochę odpocząć. Zaś w pierwszych jedziesz najpierw jego jazdę a później swoją, zmęczenie swoje robi. Cytuj: dla mnie to masakra, rozumiem kiepska praca-ale zdobywam doświadczenie...
Jest ponoć jeden, co robi 3 miesiące Co do stawek to napisałem wyżej
ale robić po 12tys km żeby zarobić 2.2tys?! wydasz min. z 500na jedzenie i co zostaje? ciekawe czy jest tam jakiś kierowca co pracuje dłużej niż 2/3miesiące... |
Autor: | mobil1994 [ 14 paź 2012, 19:17 ] |
Tytuł: | Re: Podejście numer dwa |
Lektura obszerna ale i ciekawa Co przeżyłeś z zmiennikiem to Twoje |
Autor: | BartekDSW [ 14 paź 2012, 19:35 ] |
Tytuł: | Re: Podejście numer dwa |
Jeśli mogę coś zasugerować, to wystarczyłoby poprzeplatać tekst zdjęciami, a nie wszystko na jedno kopyto. Robi się niezły tekst, jednak przebrnąłem przez całośc i .. nie zazdroszczę przygód. Pozdrawiam i przy okazji zapraszam do siebie. |
Autor: | filippo [ 15 paź 2012, 16:08 ] |
Tytuł: | Re: Podejście numer dwa |
Ja wszystko rozumiem, że wybrzydzać bez doświadczenia nie ma co ale od razu gdy dostałbym na twarz 0,18zł/km to odwróciłbym się na pięcie - z tym, że ja mam już doświadczenie i wiem ile kosztuje życie w trasie. Jeśli zaś chodzi o zmiennika to Ci którzy czytają moje opisy wiedzą, że też miałem z nimi problemy. Pierwszego dostałem gdy sam miałem zaledwie 3 miesiące jazdy za sobą. Jeździłem w podwójnej przez rok i "wyszkoliłem" sześciu - mimo, że różnie bywało w trakcie, wszystkich wspominam dobrze, z trzema mam stale kontakt i wszyscy są obecnie samodzielnymi kierowcami. Nie sztuką jest kogoś zjechać czy pokazać, że jest się dużo lepszym ale nauczyć tego samego. Nie każdy ma tyle cierpliwości żeby chować swoją dumę w kieszeni i uczyć od podstaw pewnych rzeczy ale na tym polega rola nauczyciela. Mnie też się wydawało dziwne, że ludzie polegają tylko na nawigacji, nie znają podstawowych praw fizyki czy są abnegatami w wielu dziedzinach ale niestety w wieku nastu lat ma się sieczkę w głowie i geografię, fizykę, matematykę czy język polski, angielski czy niemiecki ma się w poważaniu bo piłka, kumple są ważniejsze i wielu twierdzi, że się do niczego w życiu nie przydadzą - życie okazuje się inne i trzeba nadrabiać zaległości. Nie można brać odpowiedzialności za czyjeś olewactwo ale jak już się decydujemy być "nauczycielem" to bez względu na pojętność ucznia wykonajmy to zadanie dobrze. Jak zapytasz moich skoczków jak im się ze mną jeździło - każdy jeden powie, że na początku wqurwiałem ich niemiłosiernie ale koniec końców się dogadywaliśmy i mam nadzieję, że coś im się ode mnie przydaje w tym co teraz robią. |
Autor: | Szaki [ 12 lis 2012, 15:25 ] |
Tytuł: | Re: Podejście numer dwa |
Master z tej firmy, nawet te same malowanie, stoi potrzaskany w Oleśnie. |
Autor: | michal46 [ 17 lis 2012, 23:32 ] |
Tytuł: | Re: Podejście numer dwa |
Przedostatnie zdjęcie z DK94. Piękne koleiny, drogi krajowe a tak rozj..... (wybaczcie) że żal tyłek ściska, kiedy ogarną te drogi w PL... 100 lat za murzynami. |
Autor: | derf [ 31 gru 2012, 20:17 ] |
Tytuł: | Re: Podejście numer dwa |
Gratuluje cierpliwości ja bym inaczej rozmawiał z tymi baranami w biurze. Da-ma-trans to delikatnie mówiąc nie najlepszy wybór, jak można puścić auto z ominięciem brenero , nie jestem w stanie tego zrozumieć ,tak samo jak jazdy landem po itali. Szacun i powodzenia |
Autor: | Bartosz [ 01 sty 2013, 1:34 ] |
Tytuł: | Re: Podejście numer dwa |
Derf, przesadzasz delikatnie. Ja nie widzę nic złego w jeździe po landzie, akurat ja wolę jeździć landem zwłaszcza na weekendówkach. Ostatnio jechałem od Niemiec do Włoch landami i jechało się bardzo fajnie. Ale jeżeli ktoś na ekspresie wybiera landy to juz trochę nie teges |
Autor: | orys [ 01 sty 2013, 7:38 ] |
Tytuł: | Re: Podejście numer dwa |
Ciekawie było sobie poczytać, jakie zupełnie inne realia. Z jednej strony - te klimaty w firmie. Z drugiej strony - to, że ktoś się martwi, że auto słabsze i dymi... U nas firma ma to w dupie. Póki auto jedzie, to oni się nie martwią. Jeżdżę u Szkotów i u nas każdy ma kartę na assistance, na które ma prawo dzwonić, ale dopiero jak się auto już kompletnie rozkraczy. Ostatnio robię takie ogony wokół komina i miałem taką sytuację - sprinter leży kompletnie, z klifu jakbym go zrzucił to może by dobił do stówy, ale generalnie jedzie się tak, że z górki daje radę do 65 mph, po płaskim w porywach dobija 50mph a pod górkę najniżej to do 24 mph zszedłem (to jest ok. 40 km/h). Oczywiście też kłeby białego dymu, festiwal światła na desce rozdzielczej i tak dalej. No i wracam tak sobie powoli z Perth do Glasgow, flaszując wszystkie TIRy które mnie biorą jak chcą nawet pod górkę, a tu telefon, że załadunek jest w szpitalu w Edynburgu i że bardzo ważne. Ja mówię, ze nie zdążę tam zajechać na 17:00 a oni żebym jechał i tak, bo ten co miał jechać się popsuł i czeka na lawetę... Wiózł ślepy kulawego, ale jadę. Zajechałem 17:40, bo Royal Infirmary to po przeciwnej stronie Edynburga, sympatyczny Chińczyk czeka na mnie na Goods In. Zajechałem - 4 palety jakichś pudeł, i nie, nie można tego rozbić, bo to zaplombowane ma jechać. A kierowca wózka pracę kończy o 17:00 i poszedł do domu. Po pół godzinie Chińczyk wcisnął komuś kit, że mam papiery na wózek widłowy (nie mam, ale umiem jeździć, przez lata to robiłem w innej pracy) i dostał kluczyki, załadowaliśmy i wróciłem do Glasgow. Trasa normalnie zajmująca jakąś godzinę czasu zajęła mi godzinę 40... No, ale u mnie to sytuacja jest inna, bo ja mam płaconą po prostu płaską stawkę na godzinę. Więc jak auto słabe (a check engine i limp mode to praktycznie w połowie przypadków jest) to zapinam tempomat na 45 mph, zapuszczam jakiegoś audiobooka i pyrkam sobie spokojnie skrajnie lewym pasem... Co do traktowania kierowców którzy utknęli gdzieś - to tu także są inne realia. Taka anegdotka: Rozładowałem się w Gent w piątek, odespałem swoje, i telefon z firmy: podjedziesz 70 km, załadujesz tu i tam, a potem pojedziesz do Austrii, bo tam Tony w hotelu siedzi i na Ciebie czeka... Towar zabrałem (tona), ma być dopiero dostarczony na wtorek, więc damy radę. Auto dobrze jedzie, więc pocinam. Jechałem całą noc, zajechałem do austriackiej wioski, Tony wsiadł za kółko a ja spać. Tony to jest strasznie fajny gosć, taki stary wyga, ma już dobrze powyżej 60 lat, ale mówi, że jeżdżenie traktuje jako pracę, jedną z lepszych jakie w życiu miał, ale tego specjalnie nie lubi i idzie po najmniejszej linii oporu. Zobaczyłem to w Holandii, kiedy wstałem i zobaczyłem, że on nadkłada 120 km jadąc dookoła klastra autostrad, bo chce ominąć "te nowe rozjazdy na autostradzie co zrobili, bo zawsze się tam gubię, więc postanowiłem jeździć dookoła i jest spokój" Po powrocie do domu policzyłem sobie kasę którą firma wydała i za 2/3 samej ceny paliwa która poszła na tą eskapadę, Tony by sobie wrócił luksusowo pociągiem: z wioski w której był do Wiednia, z Wiednia do Brukseli, z Brukseli Eurostarem do Londynu i z Londynu do Glasgow. A do tego firma zapłaciła jeszcze za austriacką winietę oraz nam obu pensje - u nas jest taki dil, że leci stawka godzinowa płaska za cały czas, w którym jesteśmy poza bazą, czyli jak jadę do Edynburga to mam płacone za 3 godziny czy ile to zajmie, jak jadę do Norwegii to mam płacone za np. 160 godzin. I tak Tony siedział dwie noce w hotelu i zbijał bąki czekając aż firma ustali co z nim zrobić a ja dojadę... A potem oni mówią, że to wszystko przez Polaków, bo jeżdżą za tanio. Co do przyuczania: raz mi się tylko zdarzyło dostać kierowcę na przyuczenie. Jechałem popołudnie i Pół nocy i w Milton Keynes, jak mi się skończyło 9 godzin zamieniliśmy się miejscami, bo już wczesniej go trochę miałem, i widziałem, że jeśli chodzi o jeżdzenie, to koleś wie co i jak (przez ponad 2 lata jeździł piętrowym autobusem po Glasgow). Położyłem się spać, wstaję za parę godzin i co widzę? Jesteśmy na orbitalu Londynu, dojeżdzamy do Dartford Crossing od południa. Co się okazało: koleś nie śmiał mnie budzić, a nie wiedział, jak ma wjechać do Londynu, to po prostu jechał po orbitalu dookoła i czekał aż się obudzę... No, ale przynajmniej miałem szacun. Za to przez pewien czas miałem wątpliwą przyjemnosć jeździć z Driver Mate, czyli po prostu pomocnikiem kierowcy który pomagał mi przy rozładunku płasko popakowanych mebli. Warunki były zupełnie inne oczywiście, bo jeździliśmy 7.5 tonówką i spaliśmy w hotelach. Po pierwszej nocy zdecydowałem, że wolę zapłacić te 10 funtów drożej (spaliśmy w tanich hotelach w stylu F1, a diety mieliśmy wysokie) i spać sam, bo koleś znikał na pół nocy, po czym wracał śmierdzący i pijany i bekając i pierdząc w ubraniu walił się na łózko. Za to problem palenia rozwiązałem w inny sposób. Powiedziałem, że przerwa na papierosa jest co 4.5 godziny i trwa 45 minut. Koleś bardzo się temu zbuntował i zadzwonił do firmy. Firma powiedziała, że mam mu dać więcej szans na przerwy, więc w kolejnych dniach rozbijałem pauzy na 15 i 30, ale jemu dalej było za rzadko - on chciał, żeby na fajkę zatrzymywać się co 20 minut, palił ze dwie paczki dziennie jak nie lepiej. Więc jak sie zatrzymywaliśmy praktycznie na każdym parkingu firma zadzwoniła do mnie z pretensjami. Wyłożyłem co i jak, oni powiedzieli, ze tak nie może być. Ja ich poinformowałem, że nie może być tak, że ktoś będzie palił w samochodzie w którym ja pracuję (tymbardziej, że akurat w Anglii nie, ale w Szkocji, gdzie w danym momencie się znajodwaliśmy było to nielegalne). Sprawa oparła się o menadżera i stanęło na moim - przerwy 45 minutowe co 4.5 godziny. Koleś był bardzo nieszczęśliwy, ale nic nie powiedział. No i tak to wygląda. Lubię czytać te Wasze historie, to nie jest tak, że ja mam lepiej, jestem przekonany, że i w Polsce są inne firmy, w których pracuje się w cywilizowanych warunkach - znowu ja sam mógłbym wiele poopowiadać co u nas jest nie tak - np. większość busów w mojej firmie to standardowe sprintery blaszaki, nie mają nawet night heaterów nie mówiąc o kurnikach czy pryczach na pace... Fajnie by było, żeby się dało wybrać z obu krajów to, co nam odpowiada... |
Autor: | KonradN [ 02 sty 2013, 11:49 ] |
Tytuł: | Re: Podejście numer dwa |
Cytuj: zapinam tempomat na 45 mph, zapuszczam jakiegoś audiobooka i pyrkam sobie spokojnie skrajnie lewym pasem...
Myślałem że padnę, super to brzmi.
|
Autor: | orys [ 02 sty 2013, 19:13 ] |
Tytuł: | Re: Podejście numer dwa |
Lewym, bo w UK |
Autor: | KonradN [ 03 sty 2013, 11:05 ] |
Tytuł: | Re: Podejście numer dwa |
Tak wiem o tym |
Autor: | Wiewior [ 25 lut 2013, 15:57 ] |
Tytuł: | Re: Podejście numer dwa |
Ciekawa opowieść Dobrze się czyta oby więcej twoich relacji z mila chęcią poczytam a teraz kolega gdzieś jeździ ? Szacun za cierpliwość do pracy w takich warunkach,ostatnimi czasy zauważyłem ze w busach co raz więcej załóg dwuosobowych-ciężki temat na dużym jeździć w dwóch a co dopiero w busie - podziwiam |
Strona 1 z 1 | Strefa czasowa UTC+02:00 |
Powered by phpBB® Forum Software © phpBB Limited https://www.phpbb.com/ |