Kolejny wypadek, zgineli ludzie, znów w mediach nagonka na własciciela firmy
kto wie, moze jego wina, a może...
a własnie, a moze nie jego ?
krótkie opowiadanie z dzisiaj...
chwile temu wróciłem do domu
zatrudniłem nowego kierowcę, z doświadczeniem, prawo jazdy 30 lat na wszystkie kategorie, wszystko wie, czego to on nie robił, gdzie nie jeździł i tak dalej, znaczy standard. Najpierw bujanie sie z lekarzami, bo zdziwiony ze jak chce go zatrudnić na legalną umowe o prace to badania lekarskie muszą być, w końcu załatwił, przyszedł poniedziałek /wczoraj/, wszystkie papiery gotowe, pierwsze zadanie - kurs koniem z Warszawy do miejscowości X po naczepe , tam załadunek i powrót na jutro rano na zrzut w Warszawie. Trzy razy mu powtarzam, nie ma sie gdzie śpieszyć, tacho święte, nic nas nie goni, daleko nie ma bo to raptem 700km w obie strony a do dyspozycji 3 dni, jeśli cokolwiek bedzie nie tak - prosze dzwonić.
Wyjechał o 18
We miejscowości X był o 24
rano 8:45 dzwoni że już jedzie sie ładować... hmm... miał pauzować, ale niech bedzie, może przyjechał pare minut wcześniej niż 24 wiec 9h odstał, niech jedzie.
o 14 informacja że już załadowany jedzie do warszawy.
policzyłem sobie szybko, z krótką pauzą powinien około 20-21 być w na parkingu.
dzwonie sobie do niego o 20 zapytać gdzie jest i o ktorej sie szanownego pana spodziewać - a tu radosna informacja ze on już w domu bo był o 19. Hmm... z 20 tonami z X do warszawy to ja w 4h30m nie umiem, ok, zapisałem sobie w kajecik rzucic okiem w tacho.
Coś mnie podkusiło i pojechałem o dziesiątej na parking rzucić okiem na nowy nabytek /ta wspomniana wyżej naczepa/ przyjeżdzam i mnie zgieło... po lewej stronie wszystko ok, a po prawej... plandeka wybrzuszona o jakies 30 centymetrów, jak nic ładunek sie przewrócił.
Zaglądam do środka... załamka - stelaze z rurami poprzesuwane i jeden sie przewrócił na ścian, jakieś 1.5 tony rur długości dwa i pół metra na stelazyku o wysokości 2 metrów stoi sobie skosem oparte o plandekę. Pasy... jeden luźny, drugi naciągnięty jak struna
Scyzoryk mi sie w kieszeni otworzył, dzwonie do gościa a ten 'paaanie, spokojnie rano sie poprawi ja tak z X przyjechałem i nic nie wypadło'
to już mi ręce opadły do samej ziemi.
Pan szanowny kierowca miał w aucie wystarczającą ilość pasów żeby to dobrze zabezpieczyć - w sumie 15 sztuk, siedem z nich znalazłem nie ruszonych w kabinie, to zabezpieczenia tej sekcji użył dwóch... zamiast trzech albo czterech z racji wysokości i 'giętkości', do tego jeden z tych dwóch pasów... zsunął sie podczas zaczepiania i złapał za jedną z rurek zamiast za hak w podłodze, 4 tony rurek /tych stelazy było trzy obok siebie/ trzymane były jednym pasem.
Godzina pracy własnej ładunek wrócił na swoje miejsce, zabezpieczony i dociągnięty
Na szczęscie nic sie nikomu nie stało, co by było gdyby temu debilowi to wypadło w czasie jazdy, nawet wole nie myśleć, po prostu chce o tym jak najszybciej zapomnieć.
Jeszcze jeden rzut okiem w tarczki tacho i...
kolejna miła niespodzianka
do X koniem 6 godzin bez przerwy choćby dziesięciominutowej
z X pod 22 tonami 5 godzin 30 minut również bez przerwy
rzut okiem na poziom paliwa mówi całą reszte, pewnie pod 50litrów wyszło
Rano odbiorę od Pana dokumenty i się bardzo szybko rozstaniemy.
Może nie zbluzgam go na dowidzenia... nie wiem, zależy czy mi nerwy zejdą
A jaki z tego morał ?
Ano taki, że nie zawsze każda katastrofa w ruchu lądowym z udziałem ciężarówki lub autobusu to wina pracodawcy i własciciela firmy. Czasem to po prostu debilizmy kierowcy który pozjadał już wszystkie rozumy, wie lepiej i mimo że nikt go nie popędza, a wręcz przeciwnie, każe mu sie dołożyć wszelkich starań żeby było zgodnie ze sztuką i przepisami, robi swoje
Ehhh
mozecie mnie teraz zjechać, za to jakim jestem nieodpowiedzialnym pracodawcą i ze to wszystko moja wina by była.
ps. zatrudnie kierowce, na kraj, jazda pod firanką poniedziałek - piątek, jazda na tacho i umiejętność zabezpieczania ładunków. baza warszawa/piaseczno