Jako, że zjeżdżałem z ostatniej trasy we wtorek to i około poniedziałku spodziewałem się telefonicznej informacji o kolejnym wyjeździe. Otrzymałem owszem telefonicznie ale prośbę/zapytanie o to czy nie będzie dla mnie problemem by pojechać w trasę plandeką i to dopiero w sobotę. Jako, że większa liczba dni spędzonych w domu wychodzi najczęściej na dobre oraz dlatego, że każda odskocznia od rutyny aktywizuje nasze mózgi postanowiłem przystać na propozycję naszej przemiłej Pani spedytorki Ani.
Sobotniego poranka wsiadłem w moją ukochaną Mercedes w wersji turystyczno-bagażowej (kombi zwanej potocznie) i udałem się do Szczecina, po drodze zahaczając o mój rodzinny Łobez celem załatwienia kilku drobnych spraw u rodziców. Po obiedzie udaliśmy się z moim rodzicielem na bazę. Szybko przepakowałem się do „cytryny” (Citroena Berlingo którego dość niezrozumiale zakupił nam szef na dojazdy) i wręczyłem kluczyki od auta tacie by odprowadził je do znajomego doktora celem transfuzji płynów serca i układu motorycznego i przeglądu ogólnego stanu. Auto kupiłem jakieś pół roku temu i od tamtej pory wymieniłem w nim jedynie filtr paliwa więc konieczne było wymienienie kilku elementów które zwyczajowo wymienia się kupując używane auto. Decyzja o wizycie u mechanika okazała się nad wyraz słuszna gdyż zlokalizował on dwa dość poważne defekty w postaci cieknącego simmeringu oraz zużytego łożyska koła tylnego. Wybaczcie tę rozbudowaną dygresję ale o auto trzeba dbać, tym bardziej jeśli jest to Mercedes:)
Po rozstaniu koniecznym okazała się wizyta cytryną na stacji paliw zlokalizowanej na drugim końcu Szczecina gdyż koledzy wracający autem w nocy tego nie zrobili. Rozumiem ich gdyż wracając 550km na bazę nocą, chce się być w domu jak najszybciej. Po tankowaniu otrzymałem informację by udać się ponownie na bazę celem odebrania jakiś dokumentów dla kierowcy który będzie oczekiwał na nie w miejscu podmiany. Dobrze, że nasza baza zlokalizowana jest tuż przy drodze na Kołbaskowo więc nie zmarnowałem znów zbyt wiele czasu tym bardziej, że już i tak byłem spóźniony.
Na ring Berlina dotarłem około 18. Wsiadałem na ganz neue Daf XF 105 SSC 460 który na kołach ma nakręcone zaledwie 38000km. Ładunek był dość lekki gdyż były nim 33 palety pieluch dla dorosłych. Chwilę po przerzutce gratów ruszyliśmy na cztery auta do Rostocku. Na terminalu w porcie czekały już kolejne dwa auta więc płynęliśmy aż w sześciu.
W oczekiwaniu na wjazd ogarnąłem się trochę z rozpakowaniem co nie było wcale łatwe gdyż kierowca który zwykle jeździ tym autem zostawił w nim sporo swoich rzeczy. Okazało się później, że jest to normalne u wszystkich jeżdżących pod plandekami. Wydaje mi się to dość dziwne bo my „lodówkarze” zjeżdżając na tydzień do domu zabieramy praktycznie wszystkie prywatne rzeczy (ciuchy, koce, bańki, butle gazowe)ze sobą, zostawiając w aucie jedynie dokumenty, narzędzia i inne niezbędne autu gadżety. Dziwi mnie taka praktyka na plandekach tym bardziej, że jeździ pod nimi część niskich aut czyli Space Cab’ów podczas gdy na chłodniach mamy same Super Space Cab’y. Trudno.
Jako, że płynęliśmy statkiem armatora TT Line który nie zapewnia dostępu do Internetu na pokładzie to zaraz po kolacji poszedłem grzecznie spać.
Po zjeździe z promu udaliśmy się wszyscy na portowy parking by dokręcić pauzę. Po niej, czyli około 9:30 rano udaliśmy się na trzy auta w kierunku Jonkoping. Trzech pozostałych kolegów dopijało kawę i ruszało w kierunku Oslo. Wspólna jazda upłynęła na rozważaniach o sytuacji naszej firmy (chyba stały temat rozmów) oraz bezpieczeństwa na drogach Szwecji.
W Jonkoping pożegnałem kolegów i odbiłem na lokalną drogę by dotrzeć do miejscowości Aneby. Po drodze zmuszony byłem odbyć 45cio minutową pauzę na przystanku autobusowym gdyż nie znalazłem żadnego parkingu. Firma w której miałem się rozładować była otwarta mimo niedzieli lecz na rozładunek musiałem zaczekać do następnego dnia. Rankiem dość szybko mnie rozładowano i podczas jedzenia śniadania otrzymałem adres załadunku którym była oddalona o około 250km od Aneby miejscowość Forshaga w której miałem załadować 22 tony papieru z przeznaczeniem na Włochy.
Po dotarciu na miejsce spotkałem się pod bramą firmy z kolegą który również się tu miał ładować w dodatku w to samo miejsce przeznaczenia co ja. Po swoim załadunku pomógł mi on wydatnie z zabezpieczeniem mojego ładunku za serdeczne dziękuję jeśli czyta. Zabezpieczanie papieru jest dość upierdliwe i czasochłonne a gdy robią to dwie osoby idzie to zdecydowanie szybciej i sprawniej.
Po załadunku ruszyliśmy w kierunku Trelleborga. Czasu jazdy wystarczyło nam by dojechać kilka kilometrów za Goteborg na parking Kungsbacka. Po skróconej do 9 godzin pauzie wystartowaliśmy do Trelleborga by zdążyć na poranny prom. W porcie spotkaliśmy kolejne dwa auta z firmy i do Rostocku płynęliśmy we czterech. Po zjechaniu z promu udaliśmy się na znane chyba wszystkim pływającym do/z Rostoku, płyty celem dokręcenia pauzy. Zaraz po zaparkowaniu poszliśmy z pomocą pewnemu kierowcy z południa Polski któremu uciekało gdzieś powietrze. Po wczołganiu się pod auto okazało się, że powietrze ucieka z szybkozłączki na najgrubszym z przewodów idących wewnątrz ramy. Co ciekawe szybkozłączki znajdowały się na każdym jednym z idących tam przewodów. Niestety żaden z nas nie miał na wyposażeniu nowej szybkozłączki w odpowiednim rozmiarze przez co jedyne co można było zrobić to spróbować założyć starą możliwie ciasno tak by starczyła na dojazd do najbliższej stacji benzynowej na której kupi się nową.
Po pauzie ruszyliśmy na ring Berlina celem podjęcia skoczków. Prewencyjnie dzień wcześniej poprosiłem o tego z którym zrobiłem niedawno dwie trasy na chłodniach gdyż byłem go pewny i wiedziałem czego się mogę po nim spodziewać. Około 21:30 zabraliśmy swoich skoczków i ruszyliśmy dalej na Włochy. Po drodze rozdzieliliśmy się po dwa auta a po zatankowaniu w Austrii jechaliśmy już sami. Podczas kręcenia pauzy na 240km włoskiej A22/E45 dowiedzieliśmy się, że kolega który wiózł papier w to samo miejsce co my zaliczył tuż za Vipiteno poważną usterkę w postaci uszkodzonej turbiny.
Po pauzie ruszyliśmy do celu którym było Balsorano. Droga przebiegała spokojnie i bez przeszkód. Na miejsce dotarliśmy około godziny 8 rano i dość zdziwieni spotkaliśmy się tam z kolegami od uszkodzonej turbiny – okazało się, że chwilę po tym jak padło im auto z przeciwka jechało kolejne z naszej firmy i jako, że nie miało ono mocno terminowego ładunku nastąpiła szybka zmiana auta by dotrzeć do Balsorano na czas.
Po rozładunku dostaliśmy informacje o załadunkach i my udaliśmy się do miejscowości Pratolla Serra a koledzy gdzieś w okolice Neapolu.
Na miejscu okazało się, że mamy ładować silniki samochodowe z firma FMA na zamówienia szwedzkiego SAAB’a, jednak musimy na nie zaczekać. Po trzech godzinach oczekiwania udałem się na bramę by dowiedzieć się dlaczego tak długo to trwa. Tradycyjnie już nikt z obecnych poza mną nie mówił po angielsku ale, że zaczynam się do tego przyzwyczajać i uczę się co raz to nowych włoskich zwrotów. Wydedukowałem, że silniki są gotowe ale Saab nie przesłał do FMA jakiś ważnych informacji i musimy na nie wciąż czekać na parkingu z którego zostaniemy wywołani przez megafon. Po ponad sześciu godzinach gdy już zwątpiliśmy w załadunek tego samego dnia przez megafon zaskrzeczało „Saab, svezia” podjechaliśmy więc czym prędzej pod szlaban. Niestety po sprawdzeniu naszych numerów rejestracyjnych poinformowano nas, że nie o nas chodzi a o inne auto które znajduje się na parkingu a również ma być dla Saab’a ładowane. Wycofałem więc z powrotem na parking, gdy okazało się, że Bułgar kierowca owego auta spotkał na owym parkingu z kolegą i od kilku godzin obaj raczą się rakiją i nie są zdolni do prowadzenia aut. Szybka konsultacja telefoniczna na bramie i zdecydowano, że to my zabieramy jego silniki a amator rakiji zabierze następnego dnia nasze. Szybki załadunek 48 sztuk 180-konnych silników zamontowanych po 3 sztuki na specjalnych stelażach. Po nim pauza i jazda na Szwecję.
Podczas tankowania w Austrii spotkaliśmy znów nasze auto. Dojechaliśmy oboje do Inntal’a i po wypauzowaniu ruszyliśmy na berliński ring celem „zdania” skoczków i przesiadek na inne auta. Na miejsce dotarliśmy około 15 i do 18 miałem czas by się przenieść do innego auta i posprzątać to które oddawałem. Do godziny 18 dojechało jeszcze sześć kolejnych aut z naszej firmy więc do Rostocku jechaliśmy dwoma konwojami po cztery auta a na terminalu promowym zajęliśmy jedną całą linię ośmioma zestawami. Auto które przejąłem załadowane było pralkami które zrzucić miałem w Jonkoping z tym, że w dokumentach wpisaną miałem godzinę awizacji na poniedziałek na 22:30. Po zjechaniu z promu udałem się więc na parking by spać dalej. Otrzymałem jednak informację, że godzina awizacji uległa zmianie na 7:30. Ruszyłem więc by dotrzeć tam jak najwcześniej i rozładować się będąc wypauzowanym by starczyło mi czasu na kolejny załadunek. Po dojechaniu na miejsce okazało się, że nie ma możliwości pauzowania się na firmie mimo, że jest ona ogromna o czym sama jej nazwa świadczy (El giganten). Koledzy uprzedzili mnie, że okolica nie należy do bezpiecznych i często zdarzają się tam przypadki cięcia plandek i kradzieży towaru. Zapytałem więc miłej pani ochroniarz o jakieś bezpieczne miejsce do zaparkowania. Poleciła ona stację pewnego koncernu paliwowego która wyposażona była w monitoring więc unikana przez złodziejstwo. Po zaparkowaniu zdecydowałem się przygotować dobrą kolację i obejrzałem sobie dwie części klasyki polskiej komedii w postaci Vabank.
Rano podjechałem na rozładunek i niestety poinformowano mnie, że godzina awizacji zmieniona została z 22:30 ale na 11:30 więc byłem tam 3,5 godziny za wcześnie. Wcześniej zaparkowałem auto obok pewnej Scanii. Gdy wracałem do auta zaczepił mnie jej kierowca który znalazł się w dość komicznej sytuacji gdyż zostawił on odpalone auto i gdy udał się do biura celem uzyskania informacji o numerze rampy wyładunkowej centralny zamek zamknął mu auto. Kluczyk Dafa nie pasował jednak do Scanii i zmuszony on był czekać ponad dwie godziny na serwisanta Scanii który przyjechał i otworzył mu auto. O 11:30 przyszedł do mnie jeden z magazynierów i wskazał numer rampy wyładunkowej. Po rozładunku udałem się do Karlstadt by znów załadować papier. Firma w której ładujemy zwyczajowo wpuszcza auta do godziny 16. Ja dotarłem na miejsce prawie 20 minut przed tą godziną jednak już mnie nie załadowano i zmuszony byłem czekać do następnego dnia co nie ukrywam dość mnie zirytowało. Zaparkowałem pod firmą i włączyłem sobie komputer by obejrzeć jakiś film, za oknem zaś zaczęło prószyć. Przez całą noc przyprószyło tak, że nie mogłem z parkingu wyjechać, całe szczęście przejeżdżał obok niego uczynny Szwed ładowarką Volvo i wyciągnął mnie. Załadunek ośmiu rolek był dość szybki lecz ich zabezpieczanie już niekoniecznie. Po załadunku papiery z biura i jazda do Trelleborga na prom. Po drodze w kilku miejscach auta po rowach bo śnieżek padał mokry i sobie zamarzał tam gdzie spadał. Jednak od mniej więcej połowy drogi nie było już po nim śladu. W okolicy Angelholmu na E6 natknąłem się na spory korek ze względu na wypadek cysterny i zamknięty przez to odcinek autostrady aż do Helsingborga. Droga objazdowa bez obstrukcji więc spokojnie dotarłem do Trelleborga gdzie czekało już kilku kolegów z firmy.
Po zjeździe z promu dokręcenie pauzy i kierunek Berlin. Na ringu niektórzy podjęli skoczków a mnie się udało jechać samemu gdyż ładunek miałem w okolice Mediolanu i bezsensem byłoby robienie tak krótkiej trasy w podwójnej obsadzie. Po drodze się trochę rozjechaliśmy ale wieczorem znów w komplecie spotkaliśmy się na Inntalu czyli ostatnim parkingu przed granicą Niemców z Austrią.
Rankiem z racji tego, że byłem sam okazało się że wszyscy już pojechali gdyż kręcili krótszą pauzę. Na rozładunek do miejscowości Limbiate dotarłem około 15:30. Ustawiłem się w odpowiednim do rozładunku miejscu i zaczął odbezpieczanie ładunku. Po chwili pojawił się koło mnie „rozładowywacz” który polecił mi udać się z dokumentami do biura co też uczyniłem – każda moja wizyta we włoskich biurach sprawia, że zachodzę w głowę jak taki leniwy naród był w stanie dojść do jakichkolwiek zdobyczy cywilizacji. Biura od wejścia odgrodzone szybą z wąską szparą na wsunięcie dokumentów, szyba na tyle gruba a szpara na tyle mała, że z boku zamontowany intercom żeby się przezeń porozumiewać. Za szybą siedzą przy biurkach cztery osoby – podchodzę do niej – żadnej reakcji przez 3 minuty choć zostałem zauważony od razu – pukam więc w tę szybę – podchodzi do niej fircyk-mizerota i gada coś do mnie po włosku, choć nie słyszę tego za bardzo nawet, gdyż nie używa owego intercomu – wskazuje mi palcem jakiegoś zbyt dobrze odżywionego zarośniętego sweterkowa – sweterek wchodzi z powrotem tam skąd się wynurzył i przez następne 5 minut nic się nie dzieje – zawijam się więc odbezpieczać ładunek. Rozładowywacz pyta czy byłem w biurze – informuję go że byłem ale panowie z akwarium mnie olali. Dzwoni on więc i pyta o co chodzi po czym prosi bym znów poszedł do biura – mam to szczerze w dupie i spokojnie bez pośpiechu odbezpieczam ładunek, zwijam pasy, układam narożniki po czym udaję się ponownie do biura. Tym razem w biurze jest już 6 osób które znów nie są w stanie zauważyć mojej obecności – wsuwam więc papiery przez szparę, naciskam intercom i używam połowy skali swego głosu pytając po angielsku „jest tam ktoś” – efekt jest dość komiczny i natychmiastowy – jedna z biurw aż podskoczyła na swoim fotelu, druga zaś w swoistym popłochu zaczęła szukać sweterkowca a ze swego gabinetu wynurzył się nawet jakiś starszawy szyszka w garniturze by zorientować się kto się wydziera przez intercom. Po piętnastu minutach byłem rozładowany i obym nie musiał tej firmy wizytować nigdy więcej.
W tzw. międzyczasie otrzymałem informacje o miejscu kolejnego załadunku – jako że czasu miałem jeszcze sporo udałem się do miejscowości Alfianello oddalonej od Limbiate o jakieś 140km.
Na miejscu okazało się, że przed firmą jest spory parking dla aut oczekujących na załadunek a odbędzie się on następnego dnia około 8 rano o czym poinformował mnie tym razem miły i ogarnięty ochroniarz/wagowy.
Rankiem zgłosiłem się ponownie „na bramę” gdzie powiedziano mi, że po otrzymaniu informacji telefonicznej ochroniarz/wagowy przyjdzie po mnie na parking. Mijały godziny więc około 11 poinformowałem spedycję, że chyba coś nie halo gdyż towar rzekomo był gotowy dzień wcześniej. Informacja zwrotna mówiła, że za chwilę powinni zacząć ładować. Chwilę po 12 w południe znów poinformowałem spedycję, że nic się nie dzieje, zaczyna się mandziara więc załadunek może trwać tyle, że mogę mieć problem by dojechać na odpowiednią godzinę do Austrii a potem na sobotnią podmianę na ring Berlina. To o czym poinformowała mnie moja spedytorka przeszło chyba wszystkie dotychczasowe „włoskie prace” a jakimi miałem do czynienia – powiedziała mi, że włosi twierdzą, że załadowali mnie dawno temu i najprawdopodobniej jest już daleko stąd (sic!). Ręce i tatuaże opadają.
Około 13:30 przeszedł po mnie ochroniarz/wagowy i poprosił na załadunek. Trwał on ponad 2 godziny gdyż konieczne było otwarcie dachu i jednego boku a samo ładowanie musiało być dość precyzyjne gdyż odbywało się dźwigiem suwnicowym. Po wszystkim już chyba nawet nie zdziwiło mnie to, że musiałem czekać na dokumenty dodatkowe 30 minut.
Ruszyłem by tuż po 20 dojechać do granicy Włochów z Austrią i zatrzymać się na pauzę, ze względu na podwójną nocną opłatę. W ciągu nocy dojechali do mnie prawie wszyscy pozostali kierowcy z firmy jadący z południa Włoch. Ruszyłem i na początku szło dośc wolno gdyż drogi się korkowały co jakiś czas jednak po przeciwnej stronie było zdecydowanie gorzej gdyż przerywany korek ciągnął się praktycznie od Innsbrucku aż za Norymbergę.
Na ring dotarłem około 18, oddałem auto i niestety musiał jeszcze poczekać na tych którzy również wracali do domu a jeszcze do ringi się zjeżdżali. Chwilę po 20 my ruszyliśmy do Szczecina a pozostali kierowcy na prom do Szwecji.
Zdjęcia potem bo skończył mi się limit na picturepush'u i muszę coś innego znaleźć. Jedno na razie.