Obserwując sytuacje na załadunkach to większość kierowców ma wyje$@ne na to, jak towar jest ładowany. Potem jak pojawi się jakiś drajwer, który zwraca uwagę na naciski na osie, to jest traktowany jak intruz.
Z mojego własnego doświadczenia to ani razu nie załadowali mi towaru tak, aby oś napędowa nie była przerypana. Zawsze średnio tona za dużo. Pikuś jeżeli załadowaca jest do zgody i przyjmuje do wiadomości to, że trzeba np. przestawić paletę i będzie ok. W większości przypadków załadowca nie chce przekładać towaru zgodnie z dyspozycjami kierowcy. Mam zegar na osi napędowej i pilnuję tego jak tylko mogę, ticket na 5000pln nie jest chyba dla nikogo przyjemny. Jednak póki będzie taki rozpiździel jaki jest, to ciężki temat do ogarnięcia. Przykład z dziś przed załadunkiem informuję wózkowego, aby po załadunku poczekał minutkę, sprawdzę naciski na oś. Przypominam mu się na koniec, ale oczywiście ma mnie w dupie, odjechał. Kompresor nabił powietrze i mam ponad 11ton na napędzie (głównie przejazd krajówką 10 tonową). Zaś wychodź a auta, szukaj osła, tłumacz czemu tak a nie inaczej, sranie typu "każdy tak to wozi, tylko ty masz problem", z tyłu kolejka kierowców pieklących się, bo zaś ja coś wydziwiam, każdemu się śpieszy, bo piątek.
Sorry, nie chce generalizować, ale to my sami tworzymy tą patologię i ciężko wyrwać chwasty, jeżeli jest ich 99 % wśród ogółu. Ja to chyba zacznę szukać rozwiązań jak nie zapłacić, skutecznie odwołowywać się od kary za przerypaną ośkę, niż walczyć z załadowcami. Można walić pieczątki po papierach typu: "brak możliwości zważenia osiowego w miejscu załadunku", "towar został rozmieszczony na środku transportu przez załadowcę", ble ble ble. I tak w efekcie końcowym g**** to daje, pisanie liścików z ITD to jak rozmowa dwóch głuchych. Średnio cała sprawa rozgrywa się około 2 lat od momentu zważenia na drodze do nałożenia kary w przypadku ciągania po sądach.
Trzeba do tego dodać jeszcze fakt, że nie ma jednolitego wzoru na to jak ładować auto
tak jak to niektórzy załadowcy sobie myślą. Różne rozstawy ciągników siodłowych, ustawienie zawieszenia pneumatycznego, ilość paliwa, masa własna, rodzaj naczepy (niby firanka to firanka, ale czasem okazuje się, że jednak nie co do milimetra...). Często, gęsto przerabiam ten problem robiąc przepinki naczep. W jednym zestawie wszystko cacy, przepniesz naczepę do innego konia i już całkiem inaczej to wszystko wychodzi.
Nie każdy towar da się rozłożyć poprawnie na naczepie. Przy 33 paletach i 24tonach (coraz częściej wymaga się załadunku po 25 ton zwłaszcza w transporcie stali) nie ma bata, na napędzie ponad 10 ton.
Wystarczy, aby kara za ośkę była w 100% nakładana na tego, co ten towar ładuje. Szybko pojawiłyby się wagi osiowe (wcale nie takie drogie) na firmach, zaczęliby trochę myśleć.
Jak żyć?
Większość przewoźników to firmy powstałe 20 lat temu i wiecej, które dorobiły się XX lat temu i teraz po prostu auta jeżdzą, bo coś robić trzeba, jakiś tam śmieszny zarobek przynoszą i tak to się kręci. Inne firmy to typowe pralnie, transport to doskonała branża do generowania kosztów, obracania kasą. Firmy produkcyjne tak samo popierniczyły sytuację na rynku (mam na myśli firmy, które w jedną stronę wożą swój towar, a w druga biorą cokolwiek, aby było na paliwo, bo i tak auto puste by jechało). Prosze znaleźć firmę, która ma w miarę nowy tabor, kierowcy dostają godziwe wynagrodzenie (na papierku całość), nie ma przegięć tacho, wagi i innych dupereli. Ciężko... takie firmy istnieją, ale jest to zdecydowana mniejszość. Najbardziej rozbrajają mnie młodzi, zachłanni, którzy w ciągu kilku lat chcą się dorobić. Jak rynek zaobserwował, w dużej mierze firmy te kończą bankructwem, proste porównanie:
-firma zaczynała jako jednosobowa, gdzie właściciel kierował samochodem, naprawiał go, wypisywał faktury, mając auto za gotówkę, stare, bo stare, ale bez zobowiązań finansowych.
-firma się rozrasta, kierowcę trzeba zatrudnić (pracownik nigdy [prawie wcale..] nie jest tak wydajny, jak właściciel pracujący sam na siebie), leasing za środek transportu też trzeba zapłacić i wiele innych.
I teraz żeby dochód w drugim wariancie zrównał się z wariantem pierwszym, to trzeba wziąc na garba kilka zestawów.
Może moje myślenie jest złe, biorę to na klatę ale za kilka lat na rynku moim zdaniem zostaną albo duże firmy, które mając mały zarobek na jednym środku transportu po prostu nadrabiają to ilością, bądź też zostaną owneroperatorzy, minimalizując koszty typu księgowa, biuro, pracownik.
Coraz częściej biorę podwykonawców do zleceń transportowych, bo po prostu nie opłaca się samemu jechać. I powiem szczerze, że nie trafiła się jeszcze stawka, z której nie dałoby rady coś obciąć. Zawsze znajdzie się ktoś, kto pojedzie 10 EUR taniej. Co ciekawe, zaobserwowałem, że im mniejsza firma, tym bardziej się targuje na plus, stara się wynegocjować przyzwoitą stawkę, podczas gdy większe firmy godzą sie na dużo mniejsze stawki, zdażyło się nawet kilka razy, że przewoźnik nie pytał o stawkę, tylko pierwsze co: "aktualne? jak tak to biorę"... i można byłoby tu wymieniać nazwy, są to firmy, jedne z większych firm operujących na rynku polskim...